Close
Muzyczny dom Tomka Serka Krawczyka

Muzyczny dom Tomka Serka Krawczyka

Gitarzysta, kompozytor. Gra z takimi artystami jak Mela Koteluk, Paweł Domagała, Olaf Deriglasoff. Wspólnie ze swoją żoną Magdą tworzą zespół Fumy i nagrywają świetne piosenki! W swojej muzycznej historii Tomek zagrał na niezliczonych płytach. Uwielbiamy go za niesamowitą otwartość do ludzi, pozytywne nastawienie do świata i brzmienie gitar.

Tomek Serek Krawczyk: Mój dom to niekończący się przepływ wzajemnych inspiracji, a muzyka bardzo często jest tematem w nim dominującym, ponieważ oboje z żoną jesteśmy muzykami. Mało tego – tworzymy razem zespół.

***
tekst: Tomek Serek Krawczyk
zdjęcia: Magda Krawczyk
***

Można by pomyśleć, że to idealne warunki do tworzenia „muzycznego domu”, ale chwilami nie jest to muzyczna idylla. Bywa, że ostro spieramy się o muzykę, która ma nam towarzyszyć w domowej codzienności. Moja żona Magda czasami nie podziela moich wyborów i stosuje wobec mnie klasyczny, ale średnio udany podstęp. Kiedy jej się wydaje, że jestem gdzieś w oddali, przełącza moje playlisty lub wybrane płyty i wciska mi kity, że zrobiła to, bo playlista się już powtarza – ha ha ha. (No dobra, sam często nie rozumiem własnych wyborów i wiele układanych przeze mnie playlist to dzieło muzycznego schizofrenika. :-))

Zdarza się Magdzie wywracać oczami na to, że potrafię przyznać się do uwielbienia, a co więcej, rozmiłować się w piosence lub artyście, który jest kojarzony z tanią rozrywką lub zwyczajnie jest w danej chwili nieco passe. Z kolei ja bywam czepialski, kiedy Magda podsunie mi jakieś swoje odkrycie, a mi coś nie podejdzie w artyście lub wykonaniu. Na szczęście są to tylko incydenty w całym morzu wspólnych fascynacji, a te spory, to rodzaj naszej tradycji czy wzajemnego przekonywania się do ulubionych dźwięków.

Uwielbiam rytuały, zwłaszcza te muzyczne, czyli w sobotę rano i do niedzielnego obiadu słuchamy w domu jazzu. Zazwyczaj jest to Chet Baker z winylu lub klasyczny jazz typu Sonny Rollins, Frank Sinatra lub Miles Davies z okresu lat 50-tych. Ulubiony rytuał? Niedzielny obiad. Polubiłem ten czas dopiero, kiedy sam tworzę rodzinę. Kocham ten moment wspólnego bycia razem przy stole z Magdą i dziećmi. Nie musimy prowadzić ożywionej dyskusji, po prostu ta chwila jest dla mnie bardzo ważna.

Sobotnie poranki to odrobina luzu i jazz też bardzo mi pasuje do tej atmosfery. Czasem jest to odważniejszy nurt tego gatunku lub po prostu coś bardziej współczesnego, jak Joe Lovano lub Lionel Loueke. Bywa też, że nachodzi mnie nastrój nieco bardziej zabawowy i lecę z Frankiem Sinatrą lub, ku przerażeniu Magdy, zatapiam się we włoskie przeboje lat 80-tych. To jest ten moment, kiedy moja żona zaczyna planować swój podstęp, a ja już jestem głęboko zanurzony w swojej głupawce. I proszę nie myślcie, że słucham tych starych włoskich przebojów dla beki. One naprawdę mi się podobają, a przede wszystkim kojarzą z dzieciństwem, kiedy w moim domu ta muzyka była bardzo obecna. Zwłaszcza za sprawą mojej rozśpiewanej cioci Joli, która wjeżdżała bezkompromisowo z włoskim refrenem na ustach do każdego domu.

Innym muzycznym rytuałem jest „znoszenie” muzyki z miasta, z podróży czy z radia. To nie są zdobyte z trudem nośniki, winyle czy perełki z antykwariatów – w stylu muzycznego Indiana Jones. To po prostu, uchwycone za pomocą aplikacji do rozpoznawania piosenek, pojedyncze piosenki. Czasem artysta lub zasłyszana gdzieś playlista lub, co zaskakujące, motyw uchwycony na TikTok-u. Wiele było takich momentów, że śpiewałem pokracznie coś swojej dwunastoletniej córce, a ona pomagała mi zlokalizować ten aktualny hit lub tak zwany trend. Tak było z piosenką TroyBoi „Do You?” w której się zakochałem od pierwszego… TikToka – ha ha ha.

Są też takie piosenki, które mieszają mi w emocjach. Wzruszają i chce mi się płakać albo powodują nagły przypływ euforii. Wtedy porywam Magdę do tańca. Nie dla poklasku czy żeby ktoś widział, jacy jesteśmy fajni. Po prostu muszę dać upust tym emocjom. Tak bywa z zespołem Beirut i piosenką „Nantes”, do której chce mi się podrygiwać.

Niekiedy mój muzyczny „odpał” trafia na podatny grunt w domu i Magda raz na „dekadę” albo „cały wiek” z uznaniem wypowie się na temat mojej „nowej fascynacji”. Kiedy podekscytowany odtworzyłem jej piosenkę „Third Class Citizen” tria Calva Louise i powiedziałem: „zobacz jak ona się tutaj pięknie drze!” – Magda skwitowała: „No rzeczywiście fajne”.

Te zbierane zewsząd piosenki bywają też przywoływaniem nastrojów związanych z miejscem. Hip-hopowy utwór „Bandoleros’ Don Omar i Tego Calderon to po prostu kawa w Rzymie podczas naszego rocznicowego wyjazdu.

Natalii Przybysz „Sto Lat” to bardzo smutne wspomnienie i niesamowicie utrafiony, w dany etap mojego życia, tekst. Z perspektywy tamtych wydarzeń, wszystko skończyło się dobrze, ale emocjonalne wspomnienie dzięki tej piosence zostało. Czy jest potrzebne? Mi tak, bo w bezpieczny sposób pozwala się z tym oswoić, a ja czasem lubię się smucić za pomocą muzyki, zwłaszcza gdy po czasie sprawy maja się już dobrze.

„Syn okiennika” Kacperczyk to z kolei inny wyzwalacz smutku. Ta piosenka pozwala oswoić mi tęsknotę, z która wiem, że muszę żyć i nie jestem w stanie nic zrobić. Wreszcie ktoś nazwał to męskimi słowami i poetyką, która mnie rozbraja.

„Muzyczny dom” to w dużej mierze przestrzeń między mną a Magdą, bo oboje jesteśmy muzykami i żyjemy muzyką na co dzień. To też nowinki, które wpadają od Kaliny, mojej dwunastoletniej córki, która kocha muzykę i trenuje taniec. To dzięki niej, na pokazie tanecznym poznałem Labrinth, bo do piosenki tego artysty grupa miała układ. Ta przestrzeń to też młodsza córka Łucja, z którą śpiewamy w łazience lub tak po prostu Małe TGD albo Fasolki.

Mam też swoje osobiste fiksacje z nikim nie związane, jak „Calm Down” Rema czy „Tak to teraz” Pogodno, które tak roznosi mnie emocjonalnie swoim przekazem, że nawet nie potrafię tego nazwać.

Facebook // Instagram
You Tube
Tik Tok

Choć bardzo staram się słuchać i odbierać muzykę jako „słuchacz”, to czasem mnie ponosi i oprócz ogólnego przekazu zaczynam skupiać się na produkcji lub brzmieniu i zaczynam trochę przeskakiwać w tryb „muzyk”. Wtedy zachwycam się brzmieniem, produkcją muzyczną i pomysłami, tak trochę laboratoryjnie. Pod tym względem zawsze jestem zachwycony utworem „Yeah I Know” THE 1975. To produkcja wzorcowo doskonała – według mojego wewnętrznego „muzyka”. Moderat, Labrinth, Nia Archives, DakhaBrakha to takie moje skrywane muzyczne miłostki.

Staram się nie napinać muzycznie i nie nadawać kierunku swoim muzycznym upodobaniom. Jeśli spodoba mi się coś, to zabieram te dźwięki do swojego świata. Nie wstydzę się za coś, co lubię i w żaden sposób nie uważam, że jakiś inny wykonawca czy koncert mnie nobilitują, bo są wytworem jakiegoś muzycznego lub po prostu guru-geniusza. Zbiorowy kult mnie czasem bawi, ale też mu ulegam.

Muzyka to bardzo osobista dziedzina – podobnie jak kulinaria: jeden lubi pomidorową, inny żurek.

Close