To było dwa lata temu w wakacje. Przyjechała do mnie w odwiedziny siostra. Chciałam jej pokazać historyczne miejsca w Poznaniu, więc poszłyśmy na spacer na Ostrów Tumski. Kiedy dotarłyśmy do Mostu Jordana, powiedziałam jej, że dalej nie idziemy, bo tam już nic ciekawego nie ma. Kilka miesięcy później to się na szczęście zmienia! Jesienią 2012 roku przy ulicy Śródka 3 powstaje mała kawiarnia, La Ruina, która przywraca życie temu zapomnianemu przez wszystkich miejscu. Półtora roku później rodzi się Raj, dzięki któremu na Śródkę powraca kino. Za tymi pozytywnymi zmianami stoją Monika i Jan. Swoją ciężką pracą, zapałowi i pomysłom sprawili, że Śródka zaczęła tętnić życiem, pachnieć Phở, kusić pysznymi cistami i aromatem kawy. Miejsca, które tworzą Monika i Jan są tak domowe i prawdziwe, że polubiłam je od razu. Właścicieli zresztą też. I to chyba jest klucz do sukcesu – ludzie. To oni tworzą miejsca. Bez pasji i serca, które Monika i Jan wkładają w tworzenie Ruiny i Raju, to na pewno nie byłoby już to samo. A tu jest magia, która na pewno nie działaby się bez nich.
(fot. Jan Pawlak)
W pewien deszczowy dzień wybrałyśmy się z Mają do Raju, aby porozmawiać z Janem i uchwycić w kadrach piękny, kolorowy idustrial. Tak to miejsce określił w rozmowie Jan. Raj, oprócz kina, to przede wszystkim kuchnia podróży. Właściciele postanowili, że na naszej szerokości geograficznej, spróbują odtworzyć smaki potraw, które zapamiętali ze swoich wypraw. Poza tym bardzo wiele osób, które odwiedzały słodką La Ruinę, chciały spróbować czegoś wytrawnego. Zresztą przeczytacie o tym poniżej. Zapraszamy do Raju! 😉
Zacznijmy od początku, dlaczego Śródka?
Tylko Śródka! Jakaś tajemnicza siła nas tu przywiodła. Ciężko powiedzieć co. Intuicja? Gdzieś naprowadzili nas też serdeczni znajomi, którzy zamieszkali wcześniej na Śródce, Jadzia z Wincentym. A La Ruina to dość spontaniczna i nie poparta biznesową analizą decyzja. Kiedy pomyśleliśmy z Moniką, że zrobimy sobie małą kawiarenkę inspirowaną naszymi podróżami, to ani przez chwilę nie myśleliśmy, że może ona powstać gdziekolwiek indziej. Nie było alternatywy. Odnaleziony lokal to kompletny fuks w czasie i przestrzeni. Mieliśmy dużo szczęścia, bo akurat zamknął się sklep monopolowy. W totalnie zdezelowanej, przesiąkniętej alkoholem i tytoniem ruderze zmyśliliśmy sobie naszą knajpę. Dziś Śródka nabiera kolorów, choć to bardzo trudne procesy i trzeba mądrze nimi zarządzać. Jest w Śródce magia i niesamowity mikroklimat.
Mówi się, że La Ruina i teraz Raj przywracają życie w ten, zapomniany przez wiele lat zakątek Poznania. Czy otwierając to miejsce, marzyłeś, aby tak się stało?
Nie myśleliśmy o tym, że otwierając La Ruinę zrobimy wielką robotę dla tej części miasta. To byłoby zbyt zuchwałe. Fajnie, że nasza działalność jest też tak postrzegana. Zdajemy sobie z tego sprawę, że po części dzięki Ruinie i energii, która się wokół tego miejsca wytworzyła, na Śródkę zaczęła przyjeżdżać masa ludzi, a dzielnica zaczęła żyć i zaczęto w nią ponownie wierzyć. To jest niesamowite, jak przez dwa lata może zmienić się miejsce. Wcześniej rzadko kto się tu zapuszczał. A teraz, o godzinie 23 w sobotę na ulicy siedzą ludzie, bawią się, rozmawiają. Na pewno nie myśleliśmy, że tak się stanie, że to się tak rozwinie. Chcieliśmy po prostu otworzyć swoją kawiarnię i wierzyliśmy przy okazji, że nie ma do tego lepszego miejsca w Poznaniu.
W naszej rozmowie skupimy się na Raju, który otworzyliście na początku roku koło La Ruiny. Planowaliście to miejsce, czy to był impuls spowodowany tym, że koło Ruiny zwolnił się lokal po Cukierni?
Zamknięcie Cukierni nas zaskoczyło, ponieważ miała działać jeszcze co najmniej rok dłużej. Niestety Zygmuntowi i Kaziowi zabrakło sił i zwyczajnie musieli zamknąć lokal. Na Śródce nie ma aktualnie zapotrzebowania na cukiernię, która miałaby zaopatrywać tylko lokalnych mieszkańców, bo jest ich tu ciągle za mało. De facto nie planowaliśmy w ogóle otwierania kolejnej knajpy. Ruina wystarczająco nas zaangażowała i pozbawiła czasu. Lokal był wystawiony jako ‘do wynajęcia’. Jednak w momencie, kiedy pojawiły się pogłoski, że ma tu powstać kolejny sklep „zwierzątko”, zmobilizowaliśmy się. Katalizatorem były też podróże do Warszawy i Berlina, skąd wracaliśmy pełni energii do działania. Coś nas podkusiło. Albo ktoś, goście! To oni chcieli kuchni i kina.
Czy od początku wiedzieliście, że w Raju musi pojawić się kino?
To, jaki kształt ma przybrać Raj klarowało się w trakcie remontu. Pomysł na kino przyszedł stosunkowo późno. Nie było tygodnia, aby ktoś nie wchodził do Ruiny i nie pytał gdzie jest kino Malta. Ludzie nie wiedzieli, że tego kina nie ma już na Śródce. Było też bardzo wiele pytań o to, czy nie można byłoby go gdzieś na Śródce przywrócić. Stwierdziliśmy, że spróbujemy. Znów wymagało to ogromnej wyobraźni, aby sobie w tej małej, piekarniczej sali ustawić kino. Kiedy oglądaliśmy ostatnio zdjęcia tego miejsca sprzed remontu, to myślimy, że drugi raz pewnie już byśmy tego nie zrobili. Szaleństwo.
Sami to wszytko wymyśliliście, czy w projektowaniu tego wnętrza pomógł Wam architekt?
Całe wyposażenie wnętrza: meble, lampy, kolory i dekoracje zaaranżowaliśmy sami. Natomiast bar, który jest centrum dowodzenia w Raju, zaprojektowała nasza koleżanka Ania Rapke, która jest architektem. Bardzo chcieliśmy, aby bar był niezabudowany, co się praktycznie nie zdarza w lokalach gastronomicznych. Lekki i ażurowy. Przy jego projektowaniu Ania zainspirowała się wstęgą. W centralnym pomieszczeniu drewniany blat pełni funkcję baru, przechodzi przez dziurę w ścianie i zamienia się w stół, przy którym może usiąść osiem do dziesięciu osób. To bardzo trudny lokal, nie zapominajmy, że projektowany pod piekarnię i jej funkcję, co zresztą staraliśmy się dla pamięci pozostawić w wystroju. Jest inaczej, czyli tak jak lubimy. Nie jest to lokal stylizowany, jest prawdziwy i nasz.
Bardzo podoba mi się to, że we wnętrzu Raju ściany i podłoga pozostały po dawnej Cukierni. To było zamierzone?
Ani przez chwilę nie było wątpliwości, że tu cokolwiek zmienimy. Ktoś gdzieś życzliwe napisał, że nie mieliśmy kasy na wystrój. Podłoga jest świetna, kafelki na ścianach też. Od początku wiedzieliśmy, że chcemy to miejsce reaktywować. Chcieliśmy to zrobić z szacunku do ludzi, którzy tu pracowali i historii, która się tu wydarzyła. Dziewięć miesięcy remontu to była głównie walka z renowacją i odzyskiwaniem oryginalnych futryn, drzwi, okien. Po starym miejscu został piec, który mieści się w kinie i napis cukiernia na szybie. Jak sprawdził pan Gerard, który o Śródce wie absolutnie wszystko, napis został wykonany w 1968 roku.
Jestem bardzo ciekawa jakie są reakcje ludzi, którzy pierwszy raz zaglądają tutaj i odnajdują na końcu Raju malutkie kino.
Musisz ich spytać. Chyba są zaskoczeni. Szczególnie małym, ale prawdziwym kinem z kaskadowymi rzędami czerwonych, składanych foteli. Ale jest tu dużo pierdół, które można odnajdywać przy wnikliwym “zwiedzaniu”. Regał z malezyjskiej łodzi, charakterystyczne lampy, autorski regał za barem, który powstał bez użycia ani jednej śruby, podświetlane tabliczki ‘wejście-wyjście’, filcowe pasy w kinie, stare, czeskie, kolorowe krzesła w jadalni czy męska toaleta, w której nie ma kolejek.
Raj to, oprócz kina, kuchnia Waszych podróży. Jak narodził się ten pomysł?
Wspominaliśmy, że nasi goście, którzy znali i lubili słodycze z Ruiny, zaczęli domagać się również czegoś na obiad i kolację, a najlepiej jeszcze na śniadanie. Wyjścia nie było. Chcieliśmy, aby była to eklektyczna zbieranina smaków z naszych podróży, znów absolutnie bezkompromisowo. Często orientalna kuchnia jest europeizowana, albo wręcz spolszczona. My chcieliśmy w 100% odtworzyć te dania, tak jak je zapamiętaliśmy. A konkretnie Monika, która ma niesamowity talent i zmysł do rejestrowania smaków i aromatów. A one, jak perfumy, posiadają silne wspomnienia. Kiedy byliśmy w Hanoi trwały akurat potworne ulewy i powódź. Kiedy spacerowaliśmy po ulicach, na których gotowano pho, tworzyło to tak niesamowity zapach, którego po prostu nie da się zapomnieć. Bulion, który gotuje się przez 9 godzin na ogonach wołowych w połączeniu z przyprawami: czarnym kardamonem, korą chińskiego cynamonu, anyżem i goździkami, daje nieprawdopodobne doznania. Teraz, kiedy pada na Śródce, a my gotujemy pho, autentycznie przenosimy się myślami do naszego Wietnamu. Pomysł, że będziemy w Raju gotować dania przywiezione z podróży był z jednej strony bardzo oczywisty i prosty, z drugiej natomiast trudny i wymagający. Większość składników, z których gotowane są potrawy pozostaje w Polsce praktycznie nie do zdobycia. Wszystko musimy importować z Berlina i Amsterdamu. Aby przygotować pad thai – danie ulicznej kuchni tajskiej i świetny, aromatyczny sos, w którym powinno wyczuć się trzy smaki: kwaśny z tamarynowca, słodki z cukru i słony z sosu rybnego – Monika przetestowała kilkanaście sosów rybnych. I żadnego z nich nie kupi się w Polsce. Podobnie z cukrem palmowym i tamaryndowcem. Nie dość, że tych produktów nie masz w Polsce, to jeszcze je importujesz stamtąd i szukasz idealnego. Mamy bzika i jest to zarazem nasza pasja, jak i przekleństwo. Ale gotujemy nie tylko Azję. Są też dania z Maroka i Italii, królowej wszystkich kuchni. To właśnie jej zawdzięczamy niesamowite pesto alla genovese, które przygotowujemy w 100% na piniowych orzeszkach. Pewnie niebawem będzie też coś z Ameryki.
Raj i La Ruina nadają pięknego kolorytu Śródce i oferują nieograniczone doznania tym, którzy przekraczają ich próg. A co Wam, poza pracą oczywiście, dają te miejsca?
Dobrą energię. Dobrze jest wiedzieć, że miejsca, które tworzymy dają ludziom porę relaksu, wytchnienie. Że cieszą się razem z nami naszymi kulinarnymi wspomnieniami, odkryciami i smakami.
I dumę, że przywróciliśmy Śródce małe kino z filmami, które pozostawiają refleksję.
wywiad i tekst: Magda Bałkowska
foto: Maja Musznicka