Close
Pola Augustynowicz

Pola Augustynowicz

Najlepszy scenariusz jaki pisze życie? Kiedy twoja pasja z dzieciństwa przeradza się w pracę w dorosłym życiu i staje się całym twoim światem. Wieki temu mówił o tym już Konfucjusz. Dziś, gdy obserwujemy Polę Augustynowicz, mamy tego cudowny przykład. Ilustratorka, graficzka, malarka. Szybko zrozumiała, że rysunek jest jej żywiołem i może działać z nim komercyjnie. Jej prace zdobią opakowania produktów wielu dużych marek. A to tylko ułamek tego, co tworzy. Ona sama nadal pozostaje bardzo skromna, skupiona na pracy i czerpaniu z niej radości.

Z Polą umawiamy się w mieszkaniu mieszczącym się w kamienicy z lat 50, na poznańskim Łazarzu. Przez okna do wnętrza wpada dużo światła. Pięknie zastawiony stół pełen smakołyków czeka na nasze przyjście i zaprasza, aby przy nim się rozgościć i pogadać. Nasze spotkanie zaczynamy od luźnych rozmów o dzielnicy. Łazarz w ostatnich latach zrobił się fajniejszy do życia. Jeszcze jest sporo do ulepszenia, okolicę czeka renowacja kultowej w Polsce Hali Widowiskowo-Sportowej Arena. Spacerując ulicami nasza bohaterka nieustannie zachwyca się tutejszymi kamienicami. Cudownie, że otwiera się tu coraz więcej miejsc, gdzie można spędzić czas z przyjaciółmi. Ulubioną miejscówką naszej bohaterki jest kawiarnia Vandal i Park Wilsona.

Dom. W mieszkaniu Poli nie mogło być inaczej – króluje ściana pełna grafik i ilustracji. Nie ma tu klucza, są to prace wyjęte z przepastnej kolekcji naszej bohaterki. Wśród domowej ekspozycji znajdziemy ilustracje Karoliny Pawelczyk, Oli Szmidy, Jarka Danilenko, Richie Acapulco. Jest i wspaniały linoryt Łukasza Drzycimskiego. W złotej ramce – reprodukcja obrazu Jarka Puczela, ulubionego polskiego malarza naszej bohaterki. Największym marzeniem Poli jest, aby na ścianie zawisła kiedyś oryginalna praca tego genialnego artysty. Pola od wczesnych lat młodości jest też ogromną fanką francuskiego malarza Henriego Matisse’a. Jak mówi nam podczas rozmowy, do dziś pozostaje on jej największą inspiracją artystyczną. 

Przy dobrej kawie i pysznym wegańskim cieście z malinami czas mija szybko. Pora jednak zmienić miejsce naszych pogaduch i wpaść do pracowni Poli, która mieści się na szczęście 10 minut spacerem od domu. Miejsce pracy nasza bohaterka dzieli ze swoimi koleżankami ilustratorkami. Jest tu bardzo jasno i z klimatem, jaki mają w sobie wysokie mieszkania w kamienicach. Możemy tu podpatrzeć Polę przy pracy i obejrzeć jej obrazy i plakaty. Świat utalentowanej Poli Augustynowicz pełen jest inspirujących odkryć i fascynujących kolorów. Zajrzyjcie do niego z nami. 

***
tekst i wywiad: Magda Bałkowska
zdjęcia: Maja Musznicka
***

Z tylu miast w Polsce wybrałaś do życia Poznań. Dlaczego?

Pochodzę z Torunia, ale czuję się bardziej Poznanianką. Przeprowadziłam się tu, gdy miałam 19 lat. Tu zaczęłam pracę w pierwszej agencji reklamowej i studia. Odkąd pamiętam, marzyłam o tym, aby zamieszkać w Poznaniu. Mam tu rodzinę, którą odwiedzałam jako dziecko. Zawsze miałam wrażenie, że jestem w innym świecie, takim mocno zachodnim, wyraźnie innym. Pamiętam to uczucie doskonale.

Jak byłam mała, w tamtym czasie w Toruniu nie było żadnych większych sklepów ani spektakularnych miejsc, a w Poznaniu chodziłam z kuzynami na duży basen ze zjeżdżalnią czy do centrów handlowych z masą kolorowych sklepów i restauracji. Uwielbiałam też wyprawy do sklepu zabawkowego w Okrąglaku, do sklepu “Wilczek” z kartami Warhammera czy obowiązkowych odwiedzin Palmiarni. Poznań wydawał mi się takim ogromnym miastem pełnym niesamowitości. Najbardziej jednak fascynowały mnie secesyjne kamienice – piękne, bogato zdobione, ogromne. Zostało mi to do dzisiaj. Naprawdę długo czekałam na moment przeprowadzki. Zawsze lubiłam tu być.

Za co lubisz to miasto?

Przede wszystkim za ludzi. Mam ogromne szczęście do spotykania dobrych osób na swojej drodze, a tutejsi przyjaciele są dla mnie jak rodzina. Uwielbiam poznańskie kamienice, zwłaszcza te położone w dzielnicy Łazarz – na ulicach Matejki, Niegolewskich, Chełmońskiego, Grottgera… Idąc do pracy lub na spacer nie mogę się na nie napatrzeć. Z moim chłopakiem uwielbiamy zakradać się do klatek schodowych, aby zobaczyć jak wyglądają od środka. Po cichu marzę, że kiedyś zamieszkam w jednej z nich. To takie miejsca z duszą, historią i wielkimi oknami.

Swoją zawodową przygodę z ilustracją zaczęłaś dosyć wcześnie. Skąd pojawiła się w Twoim życiu zajawka do rysowania?

Nie mam pewności, ale chyba w czasie przedszkolnym wyniosłam to z drukarni, którą prowadził mój tata. Czasami jeździłam z nim do pracy, obserwowałam, w jaki sposób składane są książki, jak się je przygotowuje do druku. Było to dla mnie fascynujące. Pamiętam do dziś zapach tego miejsca – farba i świeży papier. Uwielbiałam to miejsce. Zdarzały się też momenty, że mogłam coś sama zrobić na komputerze, według instrukcji, ale też rysowałam myszką w Corel Draw. To było dla mnie niezwykle ciekawe i sprawiało ogromną radość. Często też słyszałam od rodziców historię mojego pierwszego dzieła, które stworzyłam na tapecie w salonie. Miałam wtedy niecałe trzy lata. Był to przerysowany z opakowania po papierosach wielbłąd – największy, jaki byłam w stanie zrobić. Mama była wściekła, a tata zachwycony! 

Za co kochasz ilustrację?

Przede wszystkim za to, że dzięki ilustracji czuję się wolna – a to nadrzędna wartość w moim życiu. Jestem na swoim od lat, mam duży komfort decydowania o tym, jak wygląda mój dzień, jakie zlecenia przyjmuję, z kim pracuję, z jakiego miejsca. Mocno to doceniam po czasie spędzonym w agencjach reklamowych. A sam proces projektowania jest świetną częścią tego zawodu. Dla mnie to niczym medytacja – te poszukiwania kolorów, kształtów, kompozycji.

Nie sposób nie wspomnieć o tym, kogo poznałam dzięki byciu ilustratorką. W związku z tym, że jeżdżę na targi, konferencje i wernisaże, poznaję naprawdę dużo ciekawych osób. Część z nich to moi przyjaciele i przyjaciółki, spotykamy się też prywatnie, jeździmy wspólnie na wakacje. Katowice, Kraków i Warszawa stały mi się bardzo bliskie. Z kolei w Poznaniu z grupą ilustratorów stworzyliśmy kolektyw ILU NAS JEST w składzie Ola Szmida, Joa Bartosik, Dora Piechocińska, Łukasz Drzycimski i Grzesiu Myćka. Spotykamy się na pogaduchy, organizujemy wernisaże. Uwielbiam ich.

Jak wygląda Twój proces twórczy?

Projektuję w Illustratorze, czyli na wektorach, które są skalowalne i efektywne. Po rozmowie z klientem i po podpisaniu umowy dostaję brief lub ustalamy go wspólnie. Następnie robię research tematu, zerkam, jak wyglądają sprawy komunikacji wizualnej u konkurencji klienta. Kolejny krok to szybki szkic, dobranie kolorystyki. Później przenoszę swoje działanie do Illustratora, rysuję na podstawie szkicu i dopracowuję całą kompozycję. Nie potrafię wcześniej zaprojektować całości na kartce ołówkiem i przenieść jej do komputera 1:1. W moim przypadku jest to dość żywiołowy proces, jakieś wektorowe szaleństwo. 

Chcesz zobaczyć więcej prac Poli? Zajrzyj na jej stronę internetową

Udaje Ci się stanąć przy sztaludze?

Tak, ale ze względu na zlecenia czasu mam niewiele, robię to jednak w wolnych chwilach. Wprowadzam teraz nowy system pracy, postaram się jeden dzień w tygodniu poświęcić w pełni na malowanie. Bardzo lubię to robić, jest to wspaniała forma relaksu, zabawy. Zobaczymy, czy to się sprawdzi. Mam wielką nadzieję dokończyć cykl obrazów i zrobić wernisaż, może na jesień się uda.

Jakie plusy przynosi Tobie rozdział domu od pracowni?

Zawsze chciałam mieć pracownię. Pierwsze dwie znajdowały się na Jeżycach, w zeszłym roku przeniosłam się na Łazarz. Aktualną znalazłam przez przypadek i jest najwspanialszą, jaką dotychczas miałam. Przestrzeń dzielę z Kasią Bartkowiak, Karoliną Pawelczyk i Martyną Wilner, które są również ilustratorkami. Zawsze mogę z nimi coś przegadać, wypić herbatę, pośmiać się lub ponarzekać. Nasza pracownia nazywa się Bańka, to wspólny projekt, przestrzeń do działań twórczych. Poza aspektem towarzyskim przebywanie w pracowni pomaga oddzielić mi życie domowe od pracy, jestem efektywniejsza, nie robię w czasie pracy prania, ciasta czy zakupów.

Potrafisz się wyłączyć od pracy twórczej?

Nie, absolutnie! Z tego składa się życie każdego ilustratora, każdego artysty. Oczy są zawsze szeroko otwarte i nawet w snach dzieją się ciekawe rzeczy. Cały czas jestem w procesie. Nie da się tego wyłączyć. Wszędzie dostrzegam coś, co mnie inspiruje. Idę po herbatę, mijam fajny plakat i robię mu zdjęcie, inspiruję się kształtami, kolorami. Wszystkim dosłownie, świat jest pełen bodźców i zachwytów.

Opowiedz nam jeszcze coś o swoich inspiracjach.

Być może to trochę dziwne, ale przede wszystkim najbardziej inspirują mnie słowa. Te zasłyszane czy też przeczytane. Mam w sobie jakiegoś rodzaju słowoczułość. To na ich bazie tworzę swoje personalne ilustracje i obrazy. Szczerze mówiąc w większości przypadków najpierw mam tytuł pracy, dopiero potem rysuję lub maluję. W mojej głowie wszystko zaczyna się od słów, są nie do końca zrozumiałym przeze mnie impulsem, zapalnikiem, totalnym punktem wyjścia.

Ogromny wpływ na Twoją twórczość miał i ma Henri Matisse.

Tak. Jako dziecko, bodajże w gazetce “Przygoda ze sztuką”, przeczytałam informację o tym, w jaki sposób zaczął tworzyć kolaże. Zachorował, leżał na łóżku, nie był w stanie malować. Poprosił swoją asystentkę o zamalowywanie kartek plamami kolorystycznymi, następnie wycinał z nich przeróżne kształty. Układał kompozycję z tych wycinanek i przyklejał na kartkę. Niemoc przekuł w twórcze działanie. Niesamowicie mnie to zainspirowało, sama zaczęłam działać dużymi plamami barwnymi i obiektami o nieregularnych kształtach.

Co Pola Augustynowicz robi, kiedy nie rysuje?

Czytam książki. Od dziecka też dużo piszę, ale tylko dla siebie. Bardzo lubię gotować wegańskie potrawy. Uwielbiam kuchnię izraelską. Zachwyca mnie też greckie jedzenie. Gdy byłam na Krecie, zaskoczyło mnie, że tamtejsza kuchnia jest taka różnorodna i bardzo roślinna. Otworzyła mi oczy na wiele aspektów, między innymi na niekonwencjonalne stosowanie ziół w potrawach. Wróciłam stamtąd oszołomiona i z ogromną chęcią do gotowania. Od dawna interesowałam się zielarstwem, jednak dzięki tej wyprawie odkryłam jeszcze więcej. Oprócz tego lubię odwiedzać galerie, muzea, antykwariaty, targi staroci, sklepy z asortymentem vintage. Jeżdżę na deskorolce i na wycieczki rowerowe. 

Chłoniesz dużo sztuki na co dzień. Czy mogłabyś polecić galerie i muzea, do których warto się wybrać?

Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu i Zachęta w Warszawie – ciekawe wystawy praktycznie cały czas, świetna przestrzeń wystawiennicza, zaplecze warsztatowe. A z ciekawostek zagranicznych – Centre Pompidou Malaga, szwajcarskie Museum Susch, Berlenische Galerie w Berlinie, we Wiedniu Albertina oraz Leopold Gallery i spacer wiedeńskimi ulicami – odwiedziny w małych, przypadkowo napotkanych galeryjkach (ta jakość!).

Marzenie, które chciałabyś zrealizować w najbliższym czasie. 

Chciałabym mieć dużo sił, zdrowia. Takie jest moje aktualne marzenie i tego sobie życzę. 

Artykuł powstał we współpracy z Answear.com

Close