Ciepły sierpniowy dzień. Ostatnie piętro w kamienicy położonej blisko Starego Rynku w Poznaniu. W mieszkaniu zamienionym na pracownię, umawiamy się z naszym bohaterem, Noriakim – tajemniczym streetartowcem i malarzem.
Malarstwo to jego życie i pasja, które odciśnięte są na każdym centymetrze jego pracowni. To tu spędza każdą wolną chwilę, malując. Pomieszczenie jest niewielkie, pachnie farbami. Duży dachowy świetlik wpuszcza do wnętrza sporo światła. Przez moment czujemy się jak na paryskim Montmartrze, choć powinnam tu może wspomnieć artystyczną dzielnicę Barcelony, ukochanego miasta Noriakiego.
Ale jesteśmy w Poznaniu i zaglądamy do pracowni najbardziej intrygującego artysty, który związany jest z tym miastem. Jego Watcher, nazywany przez Poznaniaków Panem Peryskopem, stał się symbolem stolicy Wielkopolski. Wgryzł się w tkankę miasta i spogląda na przechodniów swoim wielkim okiem. Dziś, Noriaki coraz częściej zamienia miejskie mury na pędzel, farby i płótno. Choć jak mówi, styl graffiti wpisany ma w swoje DNA i nigdy z niego nie zrezygnuje. Widać to w jego obrazach, które pełne są odniesień do Pana Watchera.
Od 1 września w Galerii Na Dziedzińcu Starego Browaru, będzie można podziwiać zbiór ponad stu jego prac. To doskonała okazja do poznania wielu artystycznych twarzy Noriakiego. Podczas naszego spotkania, rozmawiamy o pracy nad wystawą „Sejf jest za obrazem”, która jest częścią obchodów 18. urodzin Starego Browaru. Noriaki opowiada nam także o miastach, które go ukształtowały i rysunku z dzieciństwa, który nadał bieg jego pasji.
***
Tekst i wywiad: Magda Bałkowska
Zdjęcia: Maja Musznicka
***
Zacznijmy od małej gry. Dokończ, proszę, zdanie: Poznań to dla mnie…
Miasto. I dom.
Nie bez powodu pytam o Poznań, bo tu, w jego centrum, a dokładniej w Galerii na Dziedzińcu Starego Browaru, od 1 września można oglądać wystawę Twoich prac. Są to trzy piętra wypełnione Twoimi obrazami, a każde różni się od kolejnego idiomem, wokół którego zgromadzone zostaną Twoje prace.
Wykorzystałem przestrzeń Galerii na Dziedzińcu i jej podział na piętra, aby ubrać moją twórczość w klamry i pokazać ją pod różnymi hasłami, tak aby nabrało to ładnego kształtu. Na wystawie pokażę ponad 100 prac. Cała wystawa zaczynać się będzie od rysunku, który namalowałem mając kilka lat. Na jego bazie powstała cała seria obrazów, które zgromadziłem pod hasłem „bunt”. Chcę tu pokazać ten gest, tę moją kreskę, którą miałem w sobie już jako małe dziecko. W zasadzie tylko się temu poddałem, szlifując całe życie to, co już w sobie miałem i z czym się urodziłem.
Jaka jest historia obrazka z dzieciństwa? Został odnaleziony przypadkowo po latach?
Nie, obrazek wisiał na ścianie i towarzyszył mi przez całe dzieciństwo. Jest to nasz skarb rodzinny. A przedstawia moją mamę. Oczywiście prac z okresu dzieciństwa mam więcej, natomiast ten jest dla mnie rysunkiem trafionym.
Dlaczego?
Rysunek nazywa się „Piegi w oczach”. Chodzi o to, że jeszcze jako mały szkrab musiałem dodać coś od siebie na sam koniec. Na tym obrazku wstawiłem dwie kropki w oczach. Do dzisiaj tak mam, że robię o jeden krok za dużo. Niby wiem, kiedy przestać, ale lubię dodać jeszcze trochę ornamentów na koniec. Nie zawsze mi to wychodzi na dobre, ale tak już mam od zawsze.
Co zobaczymy na kolejnych piętrach wystawy?
Na 2 piętrze prace skupiają się wokół idiomu „ruch”. Będą to prace figuratywne, tematy dość ekspresyjne, inspirowane moją twórczością jako streetartowca. Ostatnie piętro to miasto i reminiscencje z moich podróży. Od wielu lat temat miasta mnie pochłania i mocno go eksploatuję. Na ostatnie prace największy wpływ miała moja ukochana Barcelona oraz Lizbona. Są to miasta ciepłe, w których słońce świeci większą część roku. Pełne kolorów, ruchu, neonów, ulic i uliczek. Obrazy, które pokażę na wystawie, są hołdem i podziękowaniem dla tych miast. Są to rzeczy, które wyszły ze mnie po powrocie z tych miejskich podróży.
Czy podział twojej twórczości na idiomy: bunt, ruch, miasto, jest odzwierciedleniem pewnych etapów w Twoim życiu?
Na wystawie chciałem pokazać główne hasła, które stworzyły mnie jako artystę i jako malarza. Stąd zaczynam od dzieciństwa i buntu, którego wyrazem było graffiti i spędzanie jako dzieciak całych dni na malowaniu. Później ten ruch – jestem dość żywotną osobą, latam z miejsca na miejsce. No i miasto, podróże. Nie wyobrażam sobie siedzieć w Poznaniu i stąd nie wyjeżdżać. Po prostu bym usechł.
„Sejf jest za obrazem”. Noriaki w Starym Browarze
Wystawa w Galerii na Dziedzińcu
Wernisaż: 1 września 2021 r.
Wystawa czynna do 31 stycznia
Więcej na starybrowar.com oraz na wydarzeniu na facebooku.
Jesteś i czujesz się malarzem. Jednak wiele osób kojarzy Cię wyłącznie jako streetartowca.
Dokładnie. Stąd cała idea wystawy „Sejf jest za obrazem” w Starym Browarze. Pomysł był taki, aby pokazać mój największy klejnot, jakim jest malarstwo. Chcę pokazać drugą stronę obrazu, nie tylko Pana Peryskopa, z którym jestem kojarzony. Chcę, aby widzowie zobaczyli, że się tym wszystkim bawię i że jest to dla mnie wartościowa rzecz w życiu.
Mianownik streetartowiec zaczął Cię w pewien sposób uciskać i Tobie przeszkadzać?
Nie, to nie jest tak, że mnie to uciska. Ale wystawa w Galerii na Dziedzińcu Starego Browaru to dobry moment, aby pokazać, że mam coś więcej do zaoferowania, niż jednego pamperka, Pana Peryskopa. To jest dobry moment, aby pokazać ostatnie 1,5 roku mojej pracy i to w przestrzeni, która mnie bardzo interesuje i bardzo mi się podoba.
Przechodzisz z ulicznych murów na ściany galeryjne. Jaki jest związek między Twoim malarstwem a streetartem?
Będę starał się to pokazać na wystawie. Wszystkie moje gesty malarskie, cała parabola mojej postaci – jedno wynika z drugiego. Pan Peryskop siedzi z tyłu obrazu, ale na froncie są zupełnie inne rzeczy, nawiązujące do niego i powiązane z nim. Jednak cały czas to jest obraz i to składa się na moją wizję. Jedno przenika się z drugim. Odwiedzający wystawę zobaczą, że już rysunki z dzieciństwa nawiązują do Watchera i jako dziecko miałem już to w sobie. I latami, latami to ze mnie wypływało i nadal wypływa.
Malując na płótnie, cały czas wierny jesteś swojemu stylowi, który znamy z ulicy.
Buduję ten styl od lat i zależy mi na tym, aby również moje malarstwo było w stylu graffiti, który jest mi bardzo bliski. W każdym obrazie staram się używać spray’u. Jest to dla mnie narzędzie równie ważne, jak tubka z farbą i pędzel.
Na wystawie zobaczymy prace pełne Twoich rożnych emocji.
Tak, są tam moje emocje, jest tam moje życie. Nigdy nie zastanawiam nad tym, co maluję, po prostu siadam i to robię. To wychodzi spod mojej świadomości albo raczej nieświadomości. Więc jest w tym wszystkim dużo ekspresji, tak jak w moim życiu. I to też mi daje wolność. Celem jest droga, poszukiwanie, samo malowanie. Efekt końcowy jest ważny, ale najcenniejsze jest poszukiwanie pewnych wątków, technik, motywów, gestów i tego wszystkiego, co mnie tak kręci w malarstwie.
Z jakimi emocjami chcesz zostawić nas, widzów?
Chciałbym, aby widz wyszedł z tej wystawy zmęczony. Aby natłok wszystkiego trafił mu do głowy, do oczu i aby miał przekrój mnie jako osoby i jako malarza.
I pasjonata! Widać to szczególnie w Twojej pracowni – pasję, która odciśnięta jest na każdym jej centymetrze.
To zawsze był mój problem, że wszystkie książki miałem popisane, wyryte ławki w szkole. Od dziecka pisałem po wszystkim – po ścianach, po ciuchach. Pasję do malarstwa musiałem odcisnąć niemal wszędzie. Zawsze byłem za to besztany, a dzisiaj są to aktywności, które siedzą głęboko we mnie i w mojej naturze. Malarstwo jest czymś, bez czego nie mogę żyć. Jak tylko mam wolną chwilę, to zamiast usiąść przed Netflixem, idę do pracowni i maluję. Gdybym robił coś innego w życiu, to i tak musiałbym malować, bo tylko tak potrafię dać upust swoim emocjom. Nie potrafię tego wybiegać czy z kimś o tym porozmawiać. Moim sposobem jest malowanie na płótnie.