Close
Natalia Grosiak

Natalia Grosiak

Na wrocławskim Biskupinie odwiedzamy Natalię Grosiak, liderkę zespołu Mikromusic. Natalia wraz z mężem i dwójką dzieci przeprowadziła się tu dopiero w styczniu 2020 roku, tuż przed pandemią. Wcześniej przez prawie 15 lat mieszkała w samym sercu miasta, gdzie wraz z sąsiadami sadziła partyzancko drzewa. Wykształciła tam małą społeczność drzewolubnych, którzy wciąż dbają o wspólne dziedzictwo, zatem Natalia spokojnie mogła odejść tam, dokąd od dawna marzyła – do miejsca bliżej natury. Z naszej rozmowy wynika, że wrocławski Biskupin jest na razie godnym kompromisem (spokojniejszą dzielnicą oddaloną od centrum, w pobliżu Odry, gdzie Natalia codziennie spaceruje z suczką Czesią), ale coś czuję, że to nie ostatni jej przystanek.

Ale dziś jesteśmy tu – w nowym gniazdku, które Natalia powoli adaptuje dla siebie i swojej rodziny. Jakie było moje zdziwienie, gdy nagle okazało się, że w pewnej części domu, po środku korytarza rośnie… drzewo, które szczęśliwie zostało zachowane przez poprzedniego właściciela. Patrząc na miłość Natalii do drzew i natury, nie sądzę, aby był to przypadek.

***
tekst i wywiad: Kama Węcka
zdjęcia: Natalia Torbiarczyk
***

Powiedz mi coś więcej o miejscu, w którym jesteśmy. Jak się tu znaleźliście?

Mimo że lubiłam naszą poprzednią okolicę i mieszkanie w centrum, to ciągle uciekałam z miasta i czułam się szczęśliwsza, gdy miałam bliższy kontakt z naturą. Zaczęłam szukać działek pod Wrocławiem, znalazłam nawet piękne miejsce w okolicach Obornik Śląskich, gdzie niedaleko był dworzec PKP i można było szybko dojechać do Wrocławia, bo mój mąż nie ma prawa jazdy (tak, wciąż istnieją jeszcze tacy ludzie /śmiech/).

Zaczęliśmy rozmawiać, wytypowałam wszystkie za i przeciw, zapytałam o zdanie moją córkę, posłuchałam też opinii wszystkich moich znajomych, którzy wybudowali się poza Wrocławiem, a de facto nie korzystają z tego, że tam mieszkają, ponieważ cały czas kursują między miastem a wsią. No i trafiła nam się okazja. Tutaj na Biskupinie istniał kiedyś zakład produkcji okien, który został przerobiony na miejsce do zamieszkania. To była szybka akcja, częściowa pożyczka od rodziców i przeprowadzka w styczniu 2020 roku. Pomalowaliśmy wszystko na biało, w czasie pandemii zrobiliśmy ogród, a w tym momencie jeszcze powoli się ogarniamy.

Czy jak pierwszy raz tutaj przyszłaś, to czułaś, że to jest Wasze miejsce?

Jak tutaj weszłam to miałam dużo wątpliwości, bo to miejsce było bardzo nie moje: czarne i pomarańczowe sufity, ściany w różowych, czerwonych, złotych kolorach. Czarna łazienka, gdzieś indziej fiolety. Było bardzo pstrokato i dla mnie to były zbyt depresyjne i mocne wnętrza. Na zewnątrz tylko zielony bluszcz, więc jak ktoś nie miał wyobraźni, to nie widział potencjału w tym miejscu, od razu odwracał się na pięcie i stąd wychodził. To miejsce odpychało, było smutną budą z kawałkiem parkingu. Ale stanęliśmy przed nią z moim mężem i… już wiedzieliśmy, że zdejmiemy kostkę i zrobimy ogród. Byliśmy też jednomyślni, że najpierw odmalujemy wszystko na biało. A o tym, co dalej pomyślimy wtedy, kiedy odbijemy się finansowo.

To było bardzo szalone posunięcie, bo wyprowadziliśmy się z przepięknego, zadbanego mieszkania z drewnianymi podłogami, z drewnianymi framugami i drzwiami, dopracowanymi szczegółami, ogrzewaną podłogą w łazience. A tu, w nowym i nieznanym, wszystko na początku nie działało – na przykład przez 2 miesiące żyliśmy bez ciepłej wody! Ale z drugiej strony, kiedy przyszła wiosna poczuliśmy się trochę tak, jakbyśmy żyli na wsi. Idziesz 500 metrów i nagle jesteś w lesie, nad rzeką, masz bliższy kontakt z naturą, mimo że nadal jesteś w mieście.

Czy docelowo chcesz stworzyć tu również miejsce, gdzie będziesz tworzyć?

Wyremontujemy sobie pracownię nad garażem, ale pokażę Wam coś, co to mieszkanie ma niesamowitego. Mieszkamy tutaj z pewnym domownikiem (red.: w tym momencie Natalia pokazuje nam Romka – drzewo, które znajduje się w tymczasowej pracowni). Podczas wichury czy burzy Romek strasznie trzeszczy i na początku trudno było mi się do tego przyzwyczaić, zwłaszcza w nocy – bo nigdy nie wiesz, czy to drzewo zaraz na Ciebie nie spadnie. Gdy odkryliśmy Romka, chcieliśmy zadbać o jego dobrostan: odkopaliśmy mu podstawę, żeby mógł oddychać, wezwaliśmy dendrologa, który sprawdził jego stan. Dobrze, że poprzedni właściciel nie chciał go usunąć, tylko uratował, bo wiadomo, że wszyscy, którzy chcą cokolwiek budować, a przeszkadzają im drzewa, zrobią wszystko, żeby się ich pozbyć.

Czy w tym miejscu powstały jakieś fragmenty nowej płyty Mikromusic “Kraksa”?

Tak, dużą część wokali na nową płytę nagrałam tutaj, w towarzystwie Romka, jeszcze jak żyła Kraksa (red. pies Natalii, który towarzyszył zespołowi 15 lat, niestety zmarł tuż po premierze płyty we wrześniu 2020 roku. To na jej część powstał tytuł najnowszej płyty).

Masz już w tym domu jakieś swoje ulubione miejsca?

Jedyne miejsce, w którym w tym momencie mogę się schować, bo nie mam jeszcze takiej pracowni, którą dysponowałam w poprzednim miejscu, to łazienka. Bardzo często się w niej zamykam, gdy mam jakieś wywiady lub po prostu chcę pobyć sama. Łazienka jest dla mnie takim miejscem odosobnienia.

Jak wygląda Twój dzień? Czy masz już wypracowany taki standardowy rytm dnia?

Przed marcem 2020 roku takiego rytmu dnia de facto nie miałam, ponieważ bardzo dużo podróżowałam, ciągle byłam w trasie. A jak wracałam, to potrzebowałam 1-2 dni, żeby dojść do siebie. Teraz wypracowałam sobie swój rytm, bo koncertów prawie nie ma. Wstaję około 6:30 i rano ćwiczę jogę, ubieram się, robię śniadanie, idę na krótki poranny spacer z psem, a później na dłuższy. Odwożę dzieci do przedszkola i szkoły, a później scenariusze dnia bywają już bardzo różne: na przykład dzisiaj się spotykam z Wami, ale zwykle do 16:00 mam zawsze coś do roboty – jakieś nagrania, wywiady. Następnie zbiórka dzieci i takie zwyczajne, rodzinne życie.

A jak pandemia wpłynęła na Was i na Waszą twórczość? Jak sobie radzicie z tym czasem?

Wspieramy się wzajemnie, niektórzy są w lepszej, inni w gorszej lub bardzo złej sytuacji. Wielu wspaniałych artystów zostało bez pracy i szukają zajęcia w jakimkolwiek fachu. Każdy z nas indywidualnie orze jak może, robi różne rzeczy, żeby przetrwać. Jako zespół mamy jakieś małe “roboty” typu zamówienie na stworzenie piosenki, tworzymy też muzykę do teatru, gramy też małe koncerty online, ale ze względu na obostrzenia może w nich wziąć udział tylko trio.

A czy w tej letniej przerwie, kiedy obostrzenia były rozluźnione, udało Wam się zagrać kilka koncertów?

Tak, zagraliśmy trzy takie koncerty.

Pewnie byliście tacy wygłodniali koncertów, że celebrowaliście mocno te trzy.

To było dla nas ogromne przeżycie i pamiętam, że jak w czerwcu wsiadaliśmy razem do busa, żeby pojechać na koncert do Sopotu – byłam bardzo wzruszona.

Tęsknisz za tamtą normalnością?

Tęsknię. Tęsknię za intensywnością, tęsknię za zespołem. To są codzienne rozmowy, obcowanie z konkretnymi ludźmi, poczucie humoru, adrenalina przed wyjściem na scenę. Oni są trochę jak rodzina, wiesz…

Czy czas pandemii wykorzystaliście właśnie na stworzenie nowej płyty?

Piosenki skomponowane były jeszcze przed pandemią, a wydanie płyty planowaliśmy na wrzesień. W gruncie rzeczy zrealizowaliśmy założony wcześniej plan, ale trochę inaczej niż zakładaliśmy na początku. Byliśmy zmuszeni pracować ze sobą zdalnie, co było totalnie upierdliwe, ale w maju, gdy już wszystko się nieco rozluźniło, zaczęliśmy się znowu spotykać i pracować tak, jak zwykle. Finalne udało nam się wydać album właśnie jesienią.

Istniejecie z Mikromusic już na rynku muzycznym 20 lat, jak branża zmieniła się w tym czasie?

Jeśli mam oceniać stan do marca 2020 to sytuacja bardzo pięknie się rozwinęła, w pewnym momencie aż miałam wrażenie, że to już jest za bardzo napompowane. Popyt i podaż były ogromne: koncerty świetnie się sprzedawały, ludzie chętnie kupowali bilety i płyty – w końcu wychowaliśmy publiczność, która bardzo aktywnie przychodzi na koncerty. Poza tym powstało mnóstwo nowych agencji koncertowych, sale zostały wyremontowane, pojawiło się wiele alternatywnych sposobów kupowania biletów. Wybór zespołów na rynku był ogromny, wzrosły też ceny biletów, więc sytuacja była naprawdę fantastyczna – mieliśmy pełne ręce roboty i ostatnie lata były dla nas bardzo pracowite. Nie mogliśmy narzekać na brak pracy czy zainteresowania, byliśmy w świetnej sytuacji, mieliśmy z czego wybierać. Przez wiele lat jeździliśmy na naprawdę “chudym” riderze, a ostatnio zaczęliśmy grać ze światłem, scenografią, mieliśmy plany na rozwój. Ale z marcem to wszystko runęło na pysk i… leży.

Kilka lat temu zrezygnowaliście z wytwórni, wydaliście płytę sami z pomocą fanów w ramach crowdfundingu, a Ty byłaś managerką, czy od tamtego czasu coś się zmieniło?

Nie, płyta “Kraksa” została wydana przez Mikro Management, w zasadzie zmieniliśmy ostatnio tylko dystrybutora, przeszliśmy z dystrybucją fizyczną do Mystic Production, a wcześniej byliśmy w Agorze.

Ale ten system się sprawdził?

Oczywiście, to najlepszy system dla bardziej rozkręconych zespołów – taki, który łączy w sobie działania wydawnicze i management. Dlatego właśnie Mikro Management to jednocześnie wydawnictwo i agencja bookingowa.

Widziałam, że ostatnio udzieliłaś się w piosence Mapy “Kiedy krzyczę” (red. piosenka wydana przy okazji Strajku Kobiet w 2020 roku) czy uważasz, że artysta ma obowiązek (choć to może za mocne słowo) zabierać głos w istotnych sprawach, które dzieją się na świecie i pokazywać to swoją twórczością?

Uważam, że artysta ma prawo do wszystkiego, ale też nie ma żadnych obowiązków. Uważam też, że żaden artysta nie powinien piętnować drugiego artysty za coś, co robi lub czego nie robi. Chyba, że jest to ewidentny najazd na drugą osobę. Sądzę, że w wolności artystycznej zawiera się wszystko – możemy być bardzo polityczni i w ogóle polityką się nie zajmować.

Muzyka jest Twoją pasją i pracą, ale czy jest jeszcze miejsce na miłość do czegoś innego?

Wiesz co, ja teraz jestem bardzo zajęta swoim rozwojem wewnętrznym. W tym momencie oddaję się słuchaniu podcastów lub czytaniu książek. Odkryłam niedawno Sylwię Chutnik i jej wspaniały feministyczny podcast. Słucham też Marty Niedźwiedzkiej, która prowadzi podcast “O Zmierzchu”, znasz to?

Tak, słyszałam o podcaście, ale jeszcze nie miałam okazji przesłuchać.

Odkryłam ją bardzo niedawno i na początku słuchałam odcinki, które wydawała na bieżąco, a teraz odkopuję też te stare. Poznałam “Technikę Uwalniania” Hawkinsa, a teraz czytam wspaniałą książkę-wywiad “Seksuolożki”, która otwiera oczy na seksualność. Przyglądam się sobie i dzięki temu zaczynam się odkrywać. To mi daje podstawę, żeby mieć fajniejsze relacje z moją rodziną i innymi ludźmi. Tak, jest to chyba teraz taka moja główna pasja – jestem w to teraz totalnie głęboko w to wkopana.

Dziękuję pięknie za gościnę, pyszny napar i ciekawą rozmowę.
Close