Tym razem zabieramy Was na Rynek Jeżycki, przy którym mieszka nasza bohaterka, Marika. Takiego architektonicznego eklektyzmu jak tu, jeszcze nie spotkałyśmy. W pięknej, noszącej neorenesansowe cechy kamienicy, odkrywamy mieszkanie rodem z wakacyjnych pocztówek z południa Francji! Marika i jej przyjaciółka, z którą dzieli mieszkanie, śmieją się, że to ich mała agroturystyka. Dodatkowo w połączeniu z perełkami polskiego dizajnu robi naprawdę niepowtarzalne wrażenie.
Marika od kilku lat pracuje dla Futu. Jest redaktorką naczelną jednego z najciekawszych pism na rynku, Fathers, którego Futu jest wydawcą. Mari godzinami mogłaby opowiadać o pracy przy piśmie i o spotkaniach z fascynującymi ludźmi, których sylwetki i życie poznajemy na łamach magazynu. Fathers to pismo mówiące o ojcostwie, które, jak mówi nam Mari, jest tylko pretekstem do rozmowy z ciekawymi ludźmi. Temat pracy dominuje podczas naszego spotkania. Ale miło się słucha, kiedy ktoś z pasją i zaangażowaniem opowiada o tym co robi.
Z Mariką spędzamy bardzo fajne popołudnie. Podziwiamy jej fantastyczną kolekcję świń i pięknych notesów, których nasza bohaterka jest wielką fanką. Poznajemy również jej przyjaciółkę Dominikę i chłopaka Szymona, z którymi dzieli mieszkanie na Jeżycach. Całej naszej rozmowie przysłuchuje się natomiast jej ukochany pies Biały, który jak się okazuje, dba o to, aby Marika punktualnie kończyła pracę. Taki asystent to się rozumie! 😉
Przyjechałaś do Poznania na studia?
Tak, skończyłam tu kulturoznawstwo. Te studia sporo mi dały. Ten kierunek jest trochę o wszystkim, ale też wskazuje wiele ciekawych ścieżek, którymi możesz podążać i bardziej je eksplorować. Ja zawsze chciałam pisać, a kulturoznawstwo zapewniło mi naukę na tym polu. Uważam studia to za super spędzony czas, a po nich wyjechałam do Warszawy, gdzie dostałam pracę w redakcji Futu.
Wróciłaś jednak do Poznania.
Bardzo tęskniłam za Poznaniem. Kiedy jeździłam do Piły, żeby odwiedzić rodziców, podczas przesiadki na dworcu w Poznaniu zawsze miałam kluchę w gardle, tak bardzo było mi smutno, że mnie tu już nie ma. Dla mnie to idealne miejsce. Mam tu wielu przyjaciół. Są koncerty, są dobre kawiarnie, czyli to, co daje duże miasto, ale jest też spokój, którego w Warszawie mi trochę brakowało. Pamiętam, jak wcześniej uciekałam z Poznania, bo wydawał mi się małomiasteczkowy. A teraz to doceniam. Uwielbiam Jeżyce, na których mieszkam, bazar, który mam pod oknem. Bliskość Rusałki, nad którą czuję się jak na wsi.
Dziś pracujesz dla Futu zdalnie.
Tak, po dwóch latach pracy w Futu, zapytałam moich szefów, czy mogę wrócić do Poznania i pracować na odległość. Potrafiłam dobrze zorganizować sobie pracę, czułam więc, że dam radę pracować w takim systemie. I rzeczywiście, ta formuła sprawdza się już od trzech lat. Dużo pracuję przy komputerze, dlatego mogę wykonywać moją pracę tak naprawdę wszędzie. Często żartuję, że jestem mobilnym redaktorem.
Jak wygląda twój rytm dnia?
Wstaję rano i wychodzę z psem na spacer. To mnie zawsze budzi. Ok. 9:30 startuje biuro w Warszawie, wtedy też zaczynam pracę. Przyznam, że trzy dni pod rząd, to jest maks, kiedy mogę pracować sama. Mam dwójkę przyjaciół, którzy też pracują zdalnie, więc umawiamy się albo u mnie, albo u któregoś z nich. Spotykamy się też na mieście i testujemy kawiarnie, w których dobrze się pracuje. Bardzo lubię przesiadywać w Straganie, panuje tam niezły gwar, ale zupełnie mi to nie przeszkadza – to moja ulubiona miejscówka do pracy na mieście. Chwilę po 17 zamykam komputer i kończę pracę. Staram się nie klikać po godzinach. Zresztą, Biały czeka już na mnie o tej godzinie i domaga się spaceru.
A jak spędzasz w Poznaniu wolny czas?
Najczęściej spotykam się z przyjaciółmi. Bliskość Kina Rialto sprzyja wieczornym wypadom na film. Lubię też chodzić na koncerty. W weekendy raczej wyjeżdżam z miasta. Jeśli zostaję, to ze znajomymi organizujemy sobie kawiarniane wyprawy. Niestety w Poznaniu mamy kryzys sztuki, trochę mi jej tu brak, ale staram się też już nie narzekać na miasto. Ci, którzy zostali w Poznaniu robią, co mogą.
Jesteś redaktorką naczelną jednego z ciekawszych pism na rynku, Fathers. Opowiedz nam o nim.
Kilka lat temu ten magazyn powstał z inicjatywy Wojtka Ponikowskiego – założyciela Futu i mojej dobrej koleżanki Ani Czajkowskiej. Plan był taki, aby tworzyć od podstaw pismo skupione na ojcostwie i wydawać je po polsku i po angielsku. Dziś mówi się o tacierzyństwie coraz częściej, wtedy zamysł był trochę eksperymentalny. Ale zaskoczyło i zaraz na rynku pojawi się siódmy numer. W każdym przeprowadzamy wywiady z ojcami, publikujemy dzienniki, opowiadania i sesje z rodzinnych albumów – staramy się pokazać różne perspektywy bycia tatą. Dzięki pracy nad Fathers poznałam wielu fantastycznych ojców!
Wnętrze mieszkania, które wynajmujesz, jest bardzo oryginalne – nietypowe jak na klasyczne, w kamienicy w centrum Poznania.
To prawda, śmiejemy się z moją przyjaciółką, z którą mieszkam, że to nasza mała agroturystyka. Przestrzeń to zasługa właścicieli, którzy pierwotnie tu mieszkali i urządzili wnętrze po swojemu, bazując na materiałach z rodzinną historią – deski przy suficie pochodzą na przykład ze stodoły dziadka. Generalnie króluje tu drewno, które wpływa na charakter mieszkania – nadaje mu trochę prowansalskiego klimatu. No i nasza słynna retro lodówka w czerwonym kolorze, to chyba przedmiot, o który najczęściej pytają nas znajomi. Mimo że nie jestem entuzjastką rustykalnego stylu, uwielbiam to mieszkanie – jest podwójnie ciepłe i super przytulne.
Czy kształtujesz jakoś zastaną przestrzeń, aby czuć się w niej jak najbardziej u siebie?
O tak, staram się czuć swojsko w miejscu, w którym przychodzi mi żyć, tym bardziej że korzystam z niego podwójnie – jest moim mieszkaniem i biurem. Nie lubię gromadzić przedmiotów, ale od lokum do lokum wędruje ze mną moja stale powiększająca się ekipa prosiaków – wystarczy, że porozstawiam te figurki w przestrzeni i od razu robi mi się milej. Do tego mała stara komoda zwana poczciwie „uśmiechniętą szafką” i kwiaty w doniczkach – chyba mama byłaby ze mnie dumna. I jeszcze zdjęcia bliskich, w ramkach lub bez – koniecznie. Dom bez dobrych ludzi się nie liczy.
Nie jesteś osobą, która gromadzi przesadnie rzeczy. Bliska jest Tobie idea zero waste, czy może wynika to z innych pobudek?
Na hasło „zero waste” mam ochotę się uszczypnąć, bo nadal jakimś dziwnym trafem gromadzę niepoprawne ilości plastikowych siatek. Ale rzeczywiście – chyba po tacie odziedziczyłam potrzebę redukcji przedmiotów w najbliższym otoczeniu. Uwielbiam czytać książki, ale nie muszę ich mieć, ochoczo buszuję w lumpeksach, ale nowe nabytki staram się równoważyć oddawaniem ubrań koleżankom. To może też wynikać z mojego dość częstego przeprowadzania się no i tego nieco nomadycznego trybu życia (śmiech).
Zostańmy jeszcze przy trendach i ideach. Tworząc magazyn, masz wpływ na kierunki, jakimi podążają ludzi. Co ostatnio Cię mocno zainteresowało?
Tu nie będzie zaskakująco, bo nie wyjdę z zawodowego domu, i to dosłownie. Od lat fascynuje mnie konstrukt rodziny, jej przeobrażenia, budujące się w tych ramach więzi. Teraz ta konstrukcja znowu zwraca uwagę, bo coraz częściej pojawiają się rodziny homoseksualne, głośniej mówi się o roli ojca, który jeszcze niedawno był kojarzony z ostrym patriarchatem, a do tego często rodziną staje się po prostu grupa przyjaciół. Są też tacy, którzy świadomie decydują się nie zakładać rodziny. Mam takie autożyczenie, żeby przekuć te inspiracje w jakiś złożony projekt. Najmilej na papierze!
Na koniec muszę zapytać o świnki. Skąd się wzięła Twoja miłość do tych zwierząt?
Zawsze mnie rozśmieszały. Moi znajomi to podchwycili i często wręczyli mi świniaki w prezencie. Uzbierało się kilka fajnych w mojej kolekcji. Ludzie kojarzą świnie jako brudne zwierzęta, mieszkające w chlewie. A to są bardzo czyste i bystre istoty, które podobno uwielbiają się bawić. Kto wie, może kiedyś Biały, doczeka się kompana? 🙂
tekst i wywiad: Magda Bałkowska
zdjęcia: Maja Musznicka
***
Marikę możecie obserwować na instagramie: biala_mari