„Wszystko zaczęło się od ponad stuletnich drzwi frontowych. Bardzo długo nie mogłem ich sprzedać, więc postanowiłem do nich dobudować całą resztę.” Tak zaczyna się historia domu, który chcemy Wam dzisiaj pokazać. I to jakiego domu! Marcin, autor tych słów i nasz dzisiejszy bohater, przez ponad godzinę oprowadzał nas po swoich czterech kątach i swoimi opowieściami co chwilę przenosił nas w czasie o 100, 200, a nawet trzysta lat! Tyle bowiem mają niektóre meble zgromadzone przez niego w domu. Nasz bohater przez wiele lat zajmował się wyszukiwaniem, renowacją i sprzedażą antyków. Stare meble i przedmioty to jego wielka pasja. Poza tym maluje i rzeźbi. Od kilku lat prowadzi wraz z rodziną dom weselny – Bernardowo, do którego również Was dziś zabierzemy. Ale zanim tam pojedziemy, podziwiamy dom…
Dom powstał dzięki drzwiom, do których dziś zapukałyśmy?
Tak na poważnie, to bardzo długo z żoną szukaliśmy podobnego, starego obiektu w okolicy, który moglibyśmy odrestaurować. Niestety z marnym skutkiem. Postanowiliśmy zatem, że wybudujemy taki dom od podstaw. Pierwowzorem był Dworek w Radziejowicach pod Warszawą, na który natknęliśmy się w kalendarzu z dworkami polskimi. Wsiedliśmy z moją żoną Lidką do czerwonego maluszka, zabraliśmy miarkę, aparat, ołówek, kajet i pojechaliśmy do Radziejowic zrobić pomiary i zdjęcia. Podjechaliśmy pod dworek, zapukałem do drzwi:
– Dzień dobry!
– Dzień dobry!
– Czy ja mógłbym zrobić parę zdjęć i zebrać pomiary dworku?
– Proszę bardzo, ale po co to Panu?
– A wybuduję sobie taki!
Miałem wtedy 25 lat. Ludzie, którzy nas wtedy przywitali spojrzeli na mnie, potem na mojego czerwonego malucha i pewnie pomyśleli, że mam świra.
Kilka lat później powstał nasz dom.
Jedyny taki w okolicy!
Zobacz, nasze korzenie to taka chałupa – drewno i trzcina. Z takich materiałów od wieków były budowane domy. To, co kiedyś było jak najbardziej naturalne, dzisiaj szokuje, uważane jest za ekstrawagancję.
Piękne jest to, że nasz dom starzeje się i żyje równo z nami. Trzcina cały czas się kruszy, gnije, wiatr zrywa małe szczątki z dachu. Tak jak my powolutku się starzejemy, garbimy, pochylamy, tak nasza chałupa równo z nami się garbi, pochyla i robi się coraz bardziej przycupnięta.
Pamiętasz jak zaczęła się twoja miłość do starych mebli?
Po tylu latach trudno sobie przypomnieć od czego to się zaczęło. Budzisz się rano, otwierasz oczy i patrzysz, a to wszystko tu jest. Prawdopodobnie miłość do starych rzeczy miała swój początek w znalezionej u mojego dziadka lampie naftowej. Rozkręciłem ją na części, wyczyściłem i odnowiłem. To była moja pierwsza stara rzecz, której dałem drugie życie. A potem zająłem się tym zawodowo.
Bardzo trudno opisać skąd się taka miłość bierze. Zobaczysz w stodole starą, zmęczoną szafę, która ma 100 – 150 lat. Staruszka stoi zapomniana przez cały świat, a ty sobie wyobrażasz ile razy ktoś ją otwierał, co do niej wkładał, co wyjmował i co się przez te wszystkie lata z nią działo. Pobudza to twoje najczulsze struny, sprawia tobie radość i wewnętrzną korzyść, i zaczynasz w to brnąć jeszcze bardziej.
Meble, które zdobią dom Marcina, były zbierane latami, kiedy Marcin zajmował się renowacją i sprzedażą antyków. W rozmowie podkreślał, że jak kupuje jakąś rzecz do domu, to jest ona „do mania” i jej już nie sprzedaje.
Marcin: Tak było z szafą w sieni. Niesamowicie piękny mebel. Ząb czasu się odgryzł na tym meblu. Dla mnie takie naturalne blizny to niebywały urok mebla. Nie jest to szafa pałacowa, pochodzi z wiejskiego dworku. Została zrobiona w latach 1770-1780. Była to miłość od pierwszego wejrzenia. I tak stoi już sobie u nas wiele, wiele lat. Jeśli moje dzieci jej nie wyrzucą za jakiś czas, albo wnuki nie przyjdą i nie powiedzą, „Co ten nasz dziadek tutaj nastawiał”, to może i kolejne sto lat w tej sieni będzie stała.
Renowacja mebla to długi proces?
To wszystko zależy w jakim mebel jest stanie. Kiedy przez 120 lat stoi w ogrzewanym i wentylowanym domu, wtedy wystarczy mała kosmetyka, ponieważ mebel z reguły wygląda prawie jak nowy. Natomiast, kiedy mebel służy 30 lat, a potem ląduje w szopie, na jego renowację potrzeba nawet i dwóch tygodni.
Podczas renowacji należy mieć subtelne wyczucie – co trzeba naprawić, a co zostawić, aby przedmiot nie stracił swojego pierwotnego charakteru. Jestem dużym zwolennikiem pozostawiania rys, małych uszkodzeń, które są historią tego mebla. W renowacji nie chodzi o to, aby te wszystkie zarysowania, które stanowią o tym meblu, zostały wycięte czy zamaskowane. Trzeba uważać, aby klimat i aura starego mebla nie zniknęły w warsztacie pod szlifierką.
Szafa w sieni to nie jedyny przedmiot w domu Marcina, który skrywa w sobie ciekawą historię. O stojącym w kuchni stole Marcin opowiada tak:
Pochodzi z dużego domu. Rysę na stole, którą tu widzicie, pewnie zrobił jakiś pijany Kozak, który w nieokiełznanej złości zaczął trzaskać swoją szablą o stół. I tak do dziś na stole zostały takie biedne blizny.
W kuchni uwagę przykuwa również stary piec z podgrzewaczem.
Marcin: Dla mnie piec od zawsze dodaje niesamowitej magii, szczególnie zimą. Rozpalisz w nim ogień, temperatura w domu jeszcze niska, a ty słyszysz jak pali się drewno i sam ten dźwięk sprawia, że jest Ci już cieplej.
Piękny piec stoi także w sypialni, w której podziwiamy podłogę z modrzewia, wykonany przez Marcina sekretarzyk i wsłuchujemy się w kolejne historie.
Marcin: Szafę na ubrania sobie wywróżyłem. Jadąc kiedyś z moim bratem do Jankowej Żagańskiej, spotkaliśmy po drodze znajomych, którzy też handlowali starymi meblami. Zapytali nas dokąd jedziemy. Zażartowałem, że jedziemy wioskę dalej po piękną, osiemnastowieczną szafę. I wyobraźcie sobie, że kilkaset metrów dalej zauważyliśmy pod jednym z domów przyczepę i ludzi wyrzucających ze strychu rupiecie. Tam znalazłem moją szafę, która była już rozbita na części, widocznie nie mogli jej w całości ze strychu znieść. Poskładałem ją, pokleiłem i tak sobie teraz u mnie stoi.
Jak to jest, że niektórzy nie doceniają piękna takiej szafy i ją wyrzucają?
A powiedz mi, jak często zapalasz wieczorem świece i włączasz sobie muzykę disco polo?
Nie słucham takiej muzyki, więc nigdy.
No widzisz. Każdemu z nas zupełnie inaczej w duszy gra. Jednemu podobają się takie stare meble, a inny powie, że mieszkam w skansenie. A ja bym chyba umarł, gdybym miał w całym domu płytki na podłodze. Spójrz na tą drewnianą podłogę z modrzewia – piękny bursztynowy kolor, klasycznie nabita gwoździami z góry. Ja tak chcę mieć. Dzisiaj się taka estetyka wkrada, że wszystko ma być takie idealne. Zero skazy. I gdy na nowym meblu pojawi się pierwsza rysa to jest wielka tragedia. A stary mebel to wszystko toleruje. Zarysze się, coś się wyłupie i Ci to w ogóle nie przeszkadza. I to w nich cenię najbardziej.
A wyobrażasz sobie zamienić z jakiś przyczyn wieś na miasto?
Nie ma takiej możliwości. Ja bym się chyba udusił. Za oknem musi być dzika łąka, przyroda, która rośnie sobie po swojemu. Kiedyś przez moment mieszkaliśmy z żoną w małym miasteczku, ale wtedy też szukałem mieszkania w kamienicy ze starą klatką schodową, drzwiami i oknami.
Dom Marcina, poza antykami, wypełniony jest muzyką. Naszej wizycie towarzyszy gra najmłodszego syna Leona na pianinie, a na koniec Marcin i jego syn Franek dają nam popisowy występ na instrumentach perkusyjnych. Chwilę później wyruszamy do Bernardowa, domu weselnego, który Marcin prowadzi wraz z żoną i rodziną.
Marcin: Od bardzo dawna marzyłem, aby w starej stodole robić prawdziwe, wiejskie wesela. Moja żona na początku podchodziła do tego pomysłu sceptycznie, ale kiedy na rynku antyków szło coraz gorzej, wspólnie postanowiliśmy, że zbudujemy Bernardowo.
I tak, kilka lat temu nad jeziorem w Obrze, powstał piękny dom weselny, który swoją architekturą również nawiązuje do polskich dworków szlacheckich. W środku króluje drewno. Każdy detal i mebel jest tu przemyślany. Wszystko wykonane konsekwentnie w klimacie wiejskiego dworku. Ciekawym zabiegiem są podwieszone krokwie w sali weselnej, które spowodowały, że duże pomieszczenie stało się przytulne, ciepłe i miłe. Sufit zdobią oryginalne lampy, które zaprojektował Marcin. Dom wypełniony jest wiekowymi przedmiotami, a także meblami autorstwa Marcina.
Marcin: Kiedy handlowałem antykami to byłem całym ja. Sprawiało mi to wielką frajdę. Dlatego też tak ważne było dla mnie, aby Bernardowo było w moim i Lidki klimacie, tak jak nam w duszy gra. Dzięki temu praca sprawia mi przyjemność. Za każdym razem kiedy siedzę sobie tu na tarasie i piję kawę, cieszę się że mamy takie miejsce nad jeziorem.
wywiad i tekst: Magda Bałkowska
foto: Maja Musznicka