Zabieramy Was w niesamowitą podróż! Będzie to podróż kamperem przez świat! Odwiedzimy Saharę Zachodnią, zahaczymy też opowieściami o Zanzibar i Etiopię. Kampera prowadzi Kasia i Majki, którzy podzielili się z nami opowieściami o swoim życiu i pokazali kawałek swojego domu na kółkach, który jest pełen słońca. <3
To historia, po przeczytaniu której jesteśmy pewne, że zweryfikujecie swoje marzenia. To opowieść pełna spontaniczności, miłości, szumu fal, spełnionych pragnień i realizacji rzeczy, o których czyta się z reguły tylko w książkach. Kochamy takie przygody!
Naszych bohaterów poznałyśmy dosłownie kilka tygodni temu. Poznając ich historię, wiedziałyśmy, że musicie o nich usłyszeń. Uwielbiamy opowiadać na Milku o ludziach, których pasja niesamowicie inspiruje. A życie Kasi i Majkiego pełne jest inspiracji! W takich momentach bardzo doceniamy internet, dzięki któremu nasze spotkanie mogło się zadziać.
Kasia, Majki, ich suczka Tosia i kamper Mariusz stacjonują aktualnie nieopodal Dakhli, miasta położonego w Saharze Zachodniej. Tam postanowili przeczekać okres pandemii i przymusowego zamknięcia. To tam towarzyszymy im przez kilka chwil (niestety tylko wirtualnie) i podglądamy ich cygańskie życie. Kasia i Majki opowiadają nam o życiu na Zanzibarze, o pomyśle na podróżowanie kamperem, Podpowiadają też, jaka jest ich recepta na życie współczesnego nomada.
Zaparzcie kubek herbaty, usiądźcie wygodnie w fotelu i oddajcie się cudownej podróży z Kasią i Majkim. Ahoj przygodo!
***
tekst: Magda Bałkowska
zdjęcia: Kasia i Majki / @jakos_to_bedzie
***
Opowiedzcie nam, gdzie teraz jesteście i co robicie.
Kasia: Cztery miesiące temu, razem z naszym domem na kółkach, wsiedliśmy na prom i teleportowaliśmy się tym sposobem do Maroka. Zostawiliśmy za sobą dotychczasowe życie w Portugalii, gdzie prowadziliśmy boutique hotel i ruszyliśmy szukać nowych pomysłów na siebie. Kiedy dowiedzieliśmy się o nadchodzącym lockdownie, mieliśmy wielki dylemat, co dalej zrobić. Nie chcieliśmy zostać uwięzieni w przypadkowym miejscu. Długo zastanawialiśmy się, czy oddalanie się od Europy i pchanie się na teren państwa okupowanego to dobry pomysł, ale po ostatecznym podjęciu takiej decyzji, nie zwątpiliśmy w nią ani razu. Po 13 godzinach jazdy i 1000 km dotarliśmy do Dakhli, w której przebywamy do dzisiaj. Tak naprawdę to znajdujemy się 25 km od miasta, mieszkamy na parkingu przy pięknej lagunie pośrodku pustyni. Z racji na pandemię w spontaniczny sposób powstał tu, jak to nazywamy, obóz dla europejskich uchodźców. W sumie zagranicznych, bo są tu też Amerykanie, wąsaty Meksykanin i Koreańczycy. W połowie marca, kiedy tu wylądowaliśmy było około 60 kamperów, aut i namiotów ponad 15 narodowości. Po ogłoszeniu lockdownu nie wolno nam było samodzielnie wjeżdżać do miasta, jedynie w konwojach wojskowych. Pieczywo i zaopatrzenie do dziś do nas dojeżdża. Najtrudniejszy był dla nas czas zakazu uprawiania sportów wodnych, przede wszystkim mowa o kitesurfingu. Zakaz trwał około 3 tygodni i zaowocował frustracją i kłótniami wśród obozowiczów.
Kasię i Majkiego możecie obserwować na ich Instagramie @jakos_to_bedzie
Przed Maroko kilka lat spędziliście na Zanzibarze, jak się tam znaleźliście?
Kasia: To jak tam trafiliśmy, to jednocześnie bardzo odjechana, jak i banalna historia. Nigdy nie powstał plan wyjazdu czy właściwie przeprowadzki na Zanzibar. Jak zwykle poszliśmy na żywioł. Wcześniej byliśmy w Etiopii, z której kupiliśmy bilety na Zanzibar. Na miejscu totalnie improwizowaliśmy, wybraliśmy wioskę Paje, która słynęła z doskonałych warunków do kitesurfngu. Już po kilku tygodniach bycia na wyspie mieliśmy wynajęty dom, a po chwili przygotowywaliśmy się do otwarcia restauracji w sercu wioski. Ciężko pracując od świtu do nocy, udało nam się zarobić wystarczająco dużo, żeby ostatecznie wynająć upragnioną chatkę na plaży. Mówię ostatecznie, bo wszyscy lokalni znajomi twierdzili, że właściciele tej posesji nie chcą jej nikomu wynająć. Nam się na szczęście udało. Otworzyliśmy tam swój hostel Surf House, który stał się najwspanialszym centrum naszego życia. W sezonie mieliśmy gości z całego świata, pływaliśmy na kajcie, a po sezonie podróżowaliśmy po Afryce.
Brzmi jak bajka! Nie chcieliście zostać tam już na stałe?
Kasia: Wróciliśmy do Europy, bo miałam poczucie, że tyle mnie omija: kina, teatry, koncerty i inne bodźce. Chcieliśmy być poważni i zbudować poważne życie w Europie, ale okazało się, że my już tutaj zupełnie nie pasujemy, nie czujemy się szczęśliwi w takich realiach. A wszystko to właśnie za sprawą ponad czterech lat spędzonych na Zanzibarze, w zupełnie innych wartościach, innym poczuciu czasu i z innymi problemami.
Wróćmy zatem na moment do początku waszego koczowniczego życia. Co było impulsem, aby wyjechać z Polski i jak się czuliście zostawiając swoje życie tutaj?
Kasia: To pytanie bardziej do Majkiego, bo ja, wyjeżdżając z Polski, w ogóle nie myślałam o tym, co będzie dalej. Wyleciałam do Etiopii na trzymiesięczną praktykę do Ambasady RP. Byłam studentką piątego roku, miałam bilet powrotny i możliwość przedłużenia umowy w agendzie ONZ w Warszawie. Tymczasem, po trzech miesiącach niewidzenia, Majki doleciał do mnie do Afryki, a ja nigdy już nie wróciłam do swojego życia w Polsce. Po roku pojawiłam się w Warszawie, żeby w końcu pozamykać swoje sprawy.
Majki: Kiedy poznaje się kogoś wyjątkowego i chce się zawalczyć o miłość, wówczas paleta barw i możliwości staje się nieprawdopodobna. Myślę, że to jest ten impuls, o który pytasz. Tak właśnie było. Poznaliśmy się i zakochaliśmy w sobie ze świadomością, że za 6 tygodni Kasia wylatuje na kilka miesięcy do Etiopii. Jeszcze przed jej wyjazdem, siedząc pijani na moście nad Wartą, obiecaliśmy sobie, że zamieszkamy wspólnie na Zanzibarze. Przyszedł dzień wylotu Kasi i czas tęsknoty. Czas ten poświęciłem na pozamykanie tych spraw, które dało się zamknąć, sprzedaży tego, co dało się sprzedać oraz ulokowania w domach u mamy i znajomych tego, co zostało. Ze spakowanym plecakiem i głową pełną marzeń, wyruszyłem zawalczyć o miłość. Zanzibar był dla nas cudownym czasem, zarówno dla naszej relacji, satysfakcji zawodowej, jak i otworzenia się na naturę i świadome życie.
Dziś jesteście w podróżny kamperem po świecie. Skąd pomysł, aby zapakować swój cały dom do auta i przemierzać w taki sposób świat?
Kasia: To głównie pomysł Majkiego! Dla mnie wiązanie się z domem, w tym przypadku autem, nie było łatwą decyzją. Miałam obawy, że życie w kamperze, wbrew pozorom, zabierze nam sporą część wolności, bo nie będziemy mogli z chwili na chwili zmienić kontynentu. Dla mnie, prawdziwym powodem, dla którego zamieszkaliśmy w mobilnym domu, jest Tosia, nasza suka, która pojawiła się w naszym życiu niespodziewanie, przygarnęliśmy ją. Nie chcieliśmy jej porzucić w domu rodziców, a kamper daje nam możliwość podróżowania w komplecie i mieszkania dłużej w różnych miejscach. Jesteśmy w szoku, jak ośmioletnia Tosia idealnie odnajduje się w życiu nomada i jak bardzo lubi, i potrafi przystosowywać się do nowych miejsc :). A kamper daje jej poczucie bezpieczeństwa i bycia w swoim domu.
Majki: Myślę, że życie w samochodzie jest konsekwencją naszych kompromisów względem siebie. Kasia nie ma potrzeby posiadania. Wiem, że w dzisiejszych czasach dla większości osób jest to wręcz niewyobrażalne. Kasia podróżuje przede wszystkim dla poznawania nowych kultur, bycia w nowych miejscach i odkrywania nowych krajobrazów. Ja podróżuje dla sportu. Mój bagaż sportowy to wielki, kilku dziesięciokilogramowy quiver. Kwestie finansowe też odgrywają znaczącą rolę. Kamper na dystansie długoterminowym jest niewspółmiernie tańszym w porównaniu do kosztów lotów z bagażem, organizowania transportu, szukania nowej akomodacji co i rusz. „Domochód” daje ogromną niezależność podróżowania, wygodę zabrania ze sobą tego, co potrzebne do życia na dłuższą metę i dokonanie tego w rozsądnym budżecie.
Jak wygląda Wasz dzień w kamperze?
Kasia: Tutaj w Dakhli dni nabrały pewnych prawidłowości, o które w podróży, trochę trudniej. Wstajemy dość wcześnie. Dzień rozpoczynamy powoli, pijąc kawę przed kamperkiem, chrupiąc jakiś owoc lub saharyjski zamite, zajmując się Tośką i rozmawiając z obozowiczami i dając znaki życia bliskim. W tak zwanym międzyczasie musimy złożyć łóżko, bo inaczej nie byłoby stołu i miejsca na inne działania. Wymiatamy też piach, ale mimo wszystko i tak mamy go nawet w majtkach. O 10 rano idziemy na trening. Dołącza do nas coraz więcej osób, więc wzajemnie się motywujemy. Potem poświęcamy trochę czasu na działania internetowe, nieudolnie staramy się uczyć języków obcych (ja francuskiego, Majki hiszpańskiego). Jak tylko mamy warunki wiatrowe, to pływamy na kajcie. Robimy to właściwie codziennie. Jeśli wyjątkowo nie wieje, idziemy popływać na kajaku lub pochodzić po okolicy. W trakcie odpływów idziemy zdobyć swój obiad, a mamy tu prawdziwy przekrój przez gatunki małż i skorupiaków. Wiemy już co, gdzie i jak szukać i nie ukrywam, jest to bardzo fascynujące i satysfakcjonujące. Nawet mieszkając na Zanzibarze nie jedliśmy aż tylu owoców morza co tutaj, zwłaszcza, że nasi Saharyjscy znajomi często prezentują nam pyszne ryby, kalmary, langusty. Wieczory zazwyczaj upływają pod znakiem gotowania obiadokolacji, sączeniu saharyjskiej herbaty w haimie znajomych lub na wizytach obozowiczów. Przed snem staramy się także pisać i planować choć trochę kolejny dzień.
A jak wygląda wspólne życie na tak niewielkiej przestrzeni? Czy już dziś możecie powiedzieć, czego nowego nauczyło Was życie w kamperze?
Majki: Dla wielu par, nawet takich z długoletnim stażem, przeprowadzka do kampera może okazać się wielką próbą. Wbrew pozorom to wcale nie ze względu na bardzo ograniczoną ilość miejsca czy potrzebę rezygnacji z przedmiotów, które wszyscy tak chętnie kolekcjonujemy w naszych domach i mieszkaniach, a tutaj nie ma na nie miejsca. Prawdziwym problemem dla wielu osób może się okazać konieczność spędzania ze sobą nawzajem 24 godzin na dobę. Nas to jednak nie dotyka. Odkąd spotkaliśmy się w Etiopii, spędzamy ze sobą razem prawie cały czas. Kiedy jesteśmy w rozjazdach przez kilka dni, to bardzo za sobą tęsknimy. Mieszkanie w kamperze na pewno pomaga żyć w duchu minimalizmu, to natomiast przekłada się na bycie bardziej eko. Więcej o tym myślimy, więcej o tym mówimy i staramy się podnosić sobie poprzeczkę, do czego zachęcamy również Was.
Kasia: Wiele prozaicznych aspektów, o których ludzie na co dzień nie myślą, w kamperze wymagają więcej wysiłku, a co za tym idzie samoświadomości. Chociażby zdobycie i szanowanie wody do codziennego użytku. Już życie na Zanzibarze nauczyło nas wiele w tej kwestii, ale teraz przechodzimy na kolejny poziom. 120 litrów wody starcza nam na 4-5 dni mycia, gotowania, zmywania.
Jak udaje się Wam prowadzić takie życie nomadów? Jaki macie na to przepis?
Kasia: Taki styl życia wymaga dużej ilości improwizacji i odwagi, często świadomego zdania się na los i przypadek. Dla nas zarabianie nie jest tak łatwe, jak mogłoby być, bo zarówno ja jak i Majki nie posiadamy pracy zdalnej, nie jesteśmy programistami, nie wpisujemy się w kanon digital nomad. Nasze życie napędza chęć poznawania nowych miejsc, kultur i potrzeba tworzenia, kreowania w świecie rzeczywistym. Pojawiamy się w nowym miejscu, obserwujemy, poznajemy nowych ludzi, a jeśli czujemy, że chcemy zostać dłużej w tych realiach, to znajdujemy przestrzeń na stworzenie czegoś nowego. Zazwyczaj opieramy się na współpracy z lokalsami, co daje nam doświadczenie zarówno zawodowe, jak i kulturowe. Do tej pory głównie zajmowaliśy się turystyką zrównoważoną – stworzyliśmy swój hostel na Zanzibarze, otworzyliśmy boutique hotel dla super ludzi w Porto, reanimowaliśmy guest house na Islandii. Taki styl życia może wydawać się ludziom szaleństwem, ciągłym porzucaniem owoców swojej ciężkiej pracy, ale dla mnie to jest właśnie piękne. Mam poczucie, że żyję już trzeci raz, z każdego miejsca wynosimy nowe doświadczenie. Przyjdzie pewnie czas, że zostaniemy gdzieś na zawsze. O, matko jak to brzmi!
W jakim następnym miejscu na świecie zaparkujecie auto?
Kasia: Nasze plany niewypały, które legły w gruzach jeszcze przed pandemią plus nieprzewidywalne realia życia w dobie korono wirusa, odstraszyły nas od snucia planów i przywiązywania się do nich. Do końca sami nie wiemy co dalej. Czy ruszymy w stronę Mauretanii, po nowe przygody, czy zapoznamy się z okolicami Layounne, stolicy Sahary Zachodniej i może stworzymy tu coś nowego, co zwiąże nas trochę dłużej z tym miejscem. A może wylądujemy w Europie z nieznanych nam obecnie powodów? Nieznanych, bo na Europę mamy chyba trochę alergię. Przed pandemią bardzo chciałam ruszyć w końcu na Madagaskar, bo to moje marzenie, które bez końca odkładam z niewiadomych powodów. Może dlatego, że czuję, że mogłabym tam zapuścić korzenie. A na razie nie jestem jeszcze na to gotowa.
To jeszcze na koniec powiedzcie, czym jest dla Was dom?
Kasia: Najprawdziwsze w moim przypadku będzie stwierdzenie, że dom to miejsce, do którego wracam. Jestem prawdziwym nomadem, cyganem. Dziś moim domem jest Mariuszek, nasz kamper, którego uwielbiam za to, że daje nam tyle niezależności i przytulności. W obecnych realiach życia w obozie powiedziałabym też, że dom to miejsce, w którym mogę pobyć sama, uciec przed światem. Instynktownie, gdy słyszę słowo dom wyobrażam sobie dom moich rodziców, do którego zawsze chętnie wracam.