Close
Ela Szymanek

Ela Szymanek

Ela Szymanek – prawniczka hipiska, właścicielka kancelarii Peace & Law i ewangelistka życia i biznesu w duchu #slow, do której przedzieram się przez zakorkowany Poznań. Mijam Rondo Rataje i zmierzam w kierunku osiedla Powstań Narodowych. Nigdy tu nie byłam, dlatego po wyjściu z Ubera zatrzymuję się na dłuższą chwilę i obserwuję otoczenie, w którym się znalazłam. Jest cicho, widzę sporo zieleni i przydomową siłownię sąsiadów w piwnicy. 

Wchodzę do windy. 

Na ekranie wyświetlającym numer piętra moim oczom ukazuje się palma na rajskiej plaży. Przez chwilę widok ten wprowadza mnie w stan rozmarzenia, bo tego popołudnia akurat padało. Historia Eli to historia, do której chce się wracać. W tym wywiadzie porozmawiałyśmy między innymi o podróży dookoła świata, keczupie w łazience i sile hormonów.

***
tekst & wywiad: Doma Jarosz
zdjęcia: Maja Musznicka
***

Ela, kim jesteś?

O! Od razu zaczynamy od jakiegoś niesztampowego pytania! Hmm, wiesz co… powiedziałabym chyba, że ja po prostu jestem. Daleko mi do tego, żeby się jakkolwiek definiować. Oczywiście przychodzą mi do głowy jakieś opisy, słowa klucze, głównie przez pryzmat ról, jakie w życiu pełnię…

… czyli: prawniczka, podróżniczka, joginka, kobieta biznesu…

Tak, ale myślę, że przede wszystkim czuję się kobietą, do tego jest mi teraz najbliżej. Mam taki czas, w którym odkrywam w sobie tę kobiecą energię na nowo.

Piąteczka!

I to jest bardzo piękna podróż! Zmieniam się, czuję to, rozwijam się z każdym dniem i nie do końca potrzebuję się jakoś określać. Postanowiłam być – robię rzeczy, które mnie pasjonują i żyję w zgodzie z tym, co czuję. W zgodzie z moją intuicją. To definiuje mnie chyba bardziej niż role, które miałabym sobie przypisywać. Zaskoczyłaś mnie tym pytaniem, dało mi to do myślenia.

A czym jest dla Ciebie intuicja?

To jest trudne do wytłumaczenia, bo to jest bardzo magiczne, ale nazwałabym to pewnym wewnętrznym głosem, drogowskazem. Na przykład dla mnie najważniejsze jest to, co czuję. Kiedy mam do podjęcia jakąś decyzję, gdzie liczby mówią mi jedno, ale coś w środku mówi mi drugie, to przestaję patrzeć na liczby i idę za głosem intuicji. Ufam temu, co czuję. 

Kiedyś usłyszałam, że jest to pomost między świadomością a podświadomością. Nasz mózg ciągle coś rejestruje, o wielu rzeczach nawet nie wiemy. A im więcej masz w życiu interakcji, doświadczeń, spotkań z ludźmi, tym więcej się uczysz. I na przykład poznajesz jakąś osobę, ale od razu coś Ci w niej nie gra i nie wiesz dlaczego. A za tym stoi Twój mózg, który nawet bez udziału naszej świadomości rozpoznaje, że właśnie takie mikroruchy mięśni twarzy, albo takie spojrzenie miały osoby, na których w przeszłości się zawiodłaś. W temacie intuicji mogę polecić książkę Malcolma Gladwella “Błysk”, w której autor bardzo dobrze opisuje stan, w którym coś wiesz, nie do końca wiesz skąd, ale po prostu to czujesz. 

Elę możecie obserwować na jej kanałach społecznościowych Instagram | Facebook

Pamiętam, że kiedy spotkałyśmy się pierwszy raz, duże wrażenie zrobiła na mnie Twoja filozofia życia.

Bardzo nie lubię się spieszyć, kocham być w momencie i go celebrować. Lubię mieć czas. Pośpiech wprowadza mnie w zakłopotanie, w spiralę stresu. Żyję w stylu slow, mam czas na relacje, na miłość, dobry sen, pyszne śniadanie i bezkofeinową kawę z chemexa każdego dnia. W rytmie slow prowadzę też mój biznes, moją małą kancelarię, co w praktyce oznacza, że tworzę biznes dookoła życia, a nie życie dookoła biznesu. Less hustle, more balance.

A skąd u Ciebie ten slow life? Jak to się zaczęło? Jakiś kryzys po drodze? Wypalenie? Przepracowanie? 

(śmiech) Zupełnie nie! Właśnie slow life i slow biznes mam po to, żeby nie iść tą standardową drogą “zapierdol – kryzys – zwolnienie i zadbanie o siebie”. U mnie zaczęło się to od podróży dookoła świata w 2013 roku. Podróż to taki wyjątkowy okres, że odpada Ci codzienność i masz po prostu więcej czasu. Czas dla siebie. Nie musiałam myśleć o tym, że muszę po pracy zrobić zakupy, na następny dzień coś ugotować, opłacić rachunki, ogarniać życie. To wszystko odeszło, po prostu byłam. Zaczęłam doceniać “małe wielkie rzeczy” – to, że mogę napić się dobrej herbaty, to, że jedzenie ma inny zapach niż w Polsce, to, że obserwuję ptaki i zachód Słońca na plaży. Zaczęłam dostrzegać, że najpiękniejsze chwile wydarzają się wtedy, kiedy masz czas je w ogóle zauważyć, docenić i przeżyć. I po blisko roku takiej podróży nie ma już odwrotu, a raczej powrotu, do kołowrotka. Albo to raczej ja wybrałam, żeby go więcej w swoim życiu nie mieć.

Jak to się stało, że w 2013 roku zamiast iść na aplikację Ty wyjeżdżasz w podróż przez 5 kontynentów?

I tutaj znowu wracamy do intuicji, której totalnie zaufałam w wieku 23 lat. Pomysł podróży dookoła świata pojawił się w 2011 podczas mojego pierwszego pobytu w Azji. Czułam, że muszę wyjechać. Sama, daleko, na inny kontynent. Tak bardzo czułam, że muszę to zrobić, że pożyczyłam pieniądze od rodziców i na dwa miesiące po prostu wyjechałam. Oprócz Chin odwiedziłam wtedy także Singapur i Malezję. To właśnie w Malezji, na rajskiej wyspie Perhentian, poznałam Niemców, którzy byli w trakcie podróży dookoła świata. I ja nie mogłam wyjść z podziwu! Ale że jak, czy to w ogóle możliwe? Jak się taką podróż organizuje? Jak się pakuje?! A chwilę później dotarło do mnie, że skoro oni mogą, to znaczy, że ja też mogę to zrobić.

Po powrocie do Polski zmieniłam swoje życie o 180 stopni. Wyszłam z toksycznego związku, rzuciłam pracę w kancelarii i wyjechałam do Anglii pracować jako kelnerka, żeby zebrać fundusze na wyjazd. Zarobiłam i wyjechałam razem z przyjaciółką, którą poznałam w Londynie. To był rok 2013, tak dawno temu, że wtedy chyba jeszcze nawet Instagrama nie było… (śmiech)

Wtedy już był! Zadebiutował dokładnie 16 lipca 2010 roku zdjęciem psa.

No widzisz! To były czasy, kiedy podróże nie były tak dostępne, jak są teraz. Taka podróż była wtedy wydarzeniem, nawet moje rodzinne miasto objęło ją patronatem. Nie było storiesów, influencerów, nieliczni pisali blogi. Gdybym wtedy wzięła się za Instagrama to dziś pewnie bym z niego żyła. Jestem jednak bardzo wdzięczna losowi, że tak się nie stało. My prowadziłyśmy fotorelację z podróży na Facebooku. I przyznaję, że rosnące grono “fanów” wciąga. Oczywiście, że łechta Ci to ego, kiedy wstawiasz zdjęcie z plemieniem Himba w Namibii i dostajesz milion lajków i komentarzy. To uzależnia i nakręca, zupełnie jak hazard. I tak w tym trwasz, półświadomie. 

Do momentu…

Aż nie dostaniesz obuchem w łeb. W naszym przypadku był to moment, kiedy uprowadzono i okradziono nas w Tanzanii. To był moment, w którym nie dbałam o to, czy ja wrzucę jakieś zdjęcie, czy nie. Do dziś pamiętam to uczucie silnego zatrzymania. Totalny reset systemu, przewartościowanie. Finalnie skończyło się tylko na kradzieży pieniędzy, ale trauma pozostała. Z jednej strony jedyną rzeczą, którą chciałam wtedy zrobić, był powrót do Polski i bezpiecznego domu rodzinnego. Umycie się pod ciepłą wodą, wejście pod koc i oglądanie telewizji. 

A z drugiej strony wiedziałam, że jeśli wrócę to już nigdy nie będę chciała podróżować, będę przesiąknięta strachem. Spadłaś z konia, wejdź na konia – ciągle brzmiało mi to w uszach. Nigdy nie zapomnę też tego, co powiedziała wtedy moja mama. Znowu chce mi się płakać, kiedy o tym pomyślę. Powiedziała “Elunia, ukradli Ci pieniądze, ale nie ukradli Ci Twoich marzeń. Kontynuuj podróż, a jak będziesz potrzebowała wsparcia to my Ci je damy”. Spróbowałam i dałam tej podróży jeszcze jedną szansę. Nie chciałam też, żeby jedno wydarzenie zdefiniowało moją Afrykę, ponieważ otrzymałyśmy tam również mnóstwo ciepła, gościnności i pięknych wspomnień. Pojechałyśmy zatem dalej, do Etiopii, która okazała się moim ulubionym miejscem na Ziemi. Po tym wydarzeniu moje podejście do podróży całkowicie się zmieniło. Przestała być publiczna, a stała się moja. I tak mi zostało do dziś. Podróże to moje sacrum, moje rozumienie wolności.

Usłyszałam kiedyś podczas wykładu pewnego psychologa, Jacka Walkiewicza, że “podróże kształcą, ale tylko wykształconych”. Zgodzisz się z tym?

Myślę, że podróże kształcą, czy zmieniają tylko tych, którzy są na tę zmianę otwarci. Ta sama podróż dla jednych może być głębokim przeżyciem, doświadczeniem wolności, a dla innych odhaczaniem atrakcji, ciągłą imprezą czy jedną wielką relacją w social mediach. Wszystko zależy od tego, co nosisz w sobie i co sam/a w tę podróż wnosisz.

Na Milku pada zawsze takie pytanie, czym jest dla Ciebie dom. Patrząc z perspektywy tego, o czym rozmawiamy, nadałabyś mu jakieś stałe miejsce?

Dom to przestrzeń, w której czuję się dobrze. To jest dla mnie bardzo ważne – mieć swoją przestrzeń. Wchodzę i czuję się jak u siebie, u nas. To nie musi być stałe miejsce – do tej kawalerki może i jestem przywiązana, bardzo ją lubię, ale nie aż tak, żeby nie wyobrażać sobie poza nią życia. Jest jeszcze mój dom rodzinny, który jest moją skałą. Mogę tam zawsze wrócić i jestem wdzięczna, że mam takie miejsce na Ziemi.

Nazwałabyś kogoś swoim autorytetem?

Nie. Są ludzie, którzy mnie inspirują, ale nie mam tak, że jest jedna osoba, która jak powie tak i tak, to rzucam się za tym w przepaść. Autorytetem chcę być sama dla siebie. Zachowywać się w taki sposób, że kiedy spojrzę w lustro pomyślę “Piąteczka, Kochana!”. Nie potrzebuję autorytetów z zewnątrz, nigdy ich nie potrzebowałam i to się nie zmieniło. Mam swój własny, bardzo dobrze działający wewnętrzny kompas. 

Myślę, że w dzisiejszych czasach mamy pewne załamanie pojęcia autorytetu, w szczególności wśród młodych ludzi, którzy mają tak wiele możliwości do wyboru, że sami już nie wiedzą, komu ufać i kim się inspirować. Zaciera się również prawda z fałszem. Jakie przesłanie dla młodych dziewczyn ma zatem Ela Szymanek?

Miejcie odwagę zapytać – czego pragnę? Zwracajcie uwagę na swoje potrzeby. I nie chodzi mi o takie egoistyczne podejście “teraz liczę się ja i tylko ja”, ale o odróżnianie swoich potrzeb od oczekiwań innych. Korzystajcie z wiosny swojego życia! Próbujcie jak najwięcej rzeczy, zmieniajcie prace, podróżujcie, zakładajcie biznesy i zamykajcie, jeśli to nie to, pozwalajcie sobie popełniać błędy. Słuchajcie swojej intuicji, żyjcie po swojemu. Dajcie sobie szansę poznać siebie. Młodość to na to najlepszy czas.

A co rozumiesz przez poznawanie siebie?

Umiejętność spędzania czasu ze sobą i obserwacji swoich zachowań. To może się odbyć na przykład w podróży, ale też – o ile nie przede wszystkim – na terapii. Uważam, że to najlepsza inwestycja, jaką można zrobić w życiu. Do tego, kim jesteś, dochodzisz głównie wtedy, kiedy odrzucasz wszystkie schematy, odrzucasz to, czego inni od Ciebie chcieli i dopiero wtedy zaczynasz odkrywać, gdzie w tym wszystkim jesteś Ty. 

Czas na “Period Power”.

Tak, to jest kolejny etap poznawania siebie jako kobiety. Każda z nas ma okres, jednocześnie wiele z nas ma tak, że się nad tym w ogóle nie zastanawia. Po prostu co miesiąc masz okres i tyle. 

W pandemii pojawiła się u mnie silna potrzeba zgłębienia wiedzy o tym, co dzieje się z moim ciałem podczas okresu. Gdzieś tam już wcześniej słyszałam, że mamy różne fazy, ale nic konkretnego o tym nie wiedziałam. Na biologii uczysz się, że jajeczkujesz, dochodzi do zapłodnienia, a jak nie to krwawisz. Wszystko kręciło się wokół zapłodnienia. I na tym koniec. A przecież hormony regulują w nas wszystko! Do szału mnie doprowadza, kiedy słyszę od przyjaciółek historie ginekologów, którzy mówią “jak nie planujesz dzieci to nie musisz się martwić nieregularną menstruacją”.

Książka “Period Power” pięknie obrazuje to, jak hormony definiują w nas cykliczność. Autorka, Maisie Hill, przedstawia to jako cztery pory roku.

Menstruacja to zima. Wszystkie hormony są wtedy na bardzo niskim poziomie. Po okresie zaczyna się faza folikularna, czyli nieśmiało pojawia się w nas wiosna, a hormony zaczynają wzrastać. To najlepszy czas na burze mózgów i planowanie. Potem przychodzi owulacja, czyli lato z “Don’t stop me now” lecącym w tle. Wtedy też łatwiej przychodzi interakcja z ludźmi i błyszczenie w towarzystwie. To najlepszy czas na negocjację podwyżki. Na samym końcu odwiedza nas faza lutealna, Pani jesień. To czas na skupienie się na tym, co siedzi w nas w środku.

Jeszcze bardziej polecam książkę Alisy Vitti “In the FLO”. “Period Power” tłumaczy Ci to wszystko przez pryzmat obrazkowy, czyli wiosna, lato, jesień i zima, a “In the FLO” pod kątem naukowym, czyli co w danym czasie jeść, która faza i dlaczego jest najlepsza na przeprowadzanie burzy mózgów czy intensywny trening i co dzieje się w Twoim ciele w każdej fazie. 

I właśnie tak zaczęłam żyć w zgodzie ze swoim cyklem. Postanowiłam obserwować siebie. Od kilku miesięcy spisuję każdy dzień. To, jak się czuję i jakie mam w sobie emocje, co mi przychodzi łatwo, a co nie. I rzeczywiście – wyszedł mi pewien schemat zgodny z fazami cyklu. Zaczęłam zarządzać swoją energią i według tego zarządzam swoim kalendarzem. Hormony w ciele kobiety to potężne narzędzie.

Kiedy zamykasz oczy i w głowie pojawia się słowo “relaks”, co widzisz?

Wannę <śmiech>. Jak wchodzę do wanny to znikam na dwie godziny. Robię frytki, włączam film, słucham muzyki. W mojej łazience oprócz szamponu, odżywki i miliona innych kosmetyków, czasem znajdziesz również keczup. <śmiech> Relaks to również natura, spacery i włoska kuchnia!

Chciałabym Ci też za coś podziękować. Nie wiem, czy pamiętasz, ale kiedy w październiku 2020 miał miejsce Strajk Kobiet, ja byłam tu w Poznaniu, Ty byłaś wtedy w Anglii, wysłałaś mi na Whatsappie pełną emocji wiadomość głosową. Pamiętam ją do dzisiaj i chyba nigdy nie zapomnę. Wysłałaś mi wtedy mnóstwo wsparcia do działania, czułam to, a że było mi to wtedy bardzo potrzebne to wiedz, że jest to wiadomość, do której co jakiś czas, kiedy miewam swoje momenty zwątpienia, wracam. Nie wszyscy mają odwagę udzielić tak bezwzględnego wsparcia drugiej osobie.

Dziękuję, że mi to mówisz. Jak to jest możliwe, że widzimy się dopiero trzeci raz w życiu, a ja mam wrażenie, jakbym znała Cię od zawsze?


Na sam koniec mamy jeszcze dla Was książkowe polecenia od Eli. Książki, które wpłynęły na jej życie i z pewnością są warte przeczytania!

Close