Cudownie, że mieszka w Poznaniu. Cudownie, że tu tworzy i że na co dzień możemy obcować z wnętrzami jej projektu. Choćby wybierając się do Nadziei przy ulicy Zwierzynieckiej 3 lub Yeżyce Kuchnia. Mowa o Agnieszce Owsiany, którą poznajemy nie tylko jako architektkę, ale również jako twórczynię przepięknych tkanych obrazów.
Z Agnieszką spotykamy się wczesnym letnim wieczorem, w porze dnia, kiedy słońce w jej mieszkaniu tworzy niesamowite malownicze cuda.
Mieszkanie, w którym Agnieszka żyje i pracuje jednocześnie, jest tymczasowym przystankiem na jej mieszkaniowej drodze, ale pomimo swojej tymczasowości, zdecydowanie oddaje charakter i styl prac, jakie wychodzą spod ręki Agnieszki. Są łagodne, naturalne, pełne spokoju i nienachalnej elegancji. Są zwyczajnie prawdziwe, tak jak ona.
Nasza rozmowa zaczyna się w kuchni, z której nie wychodzimy przez godzinę. Rozmawiamy o pasjach, jodze, muzyce. O domu rodzinnym pełnym sztuki i o momencie, który zadecydował, że w życiu Agnieszki pojawiła się architektura. Nie mogło też zabraknąć pytań o tkane obrazy, którymi jestem, zwyczajnie, zauroczona. 🙂
***
tekst & wywiad: Magda Bałkowska
zdjęcia: Maja Musznicka
***
Patrząc na Twoje mieszkanie, od razu nasuwa mi się myśl, że jest Ci bliski minimalizm.
Tak, ale nie do końca. Taki typowy minimalizm kojarzy mi się z chłodnym i surowym wnętrzem, a ja w takich przestrzeniach nie czuję się dobrze. Faktycznie, z jednej strony próbuję nie gromadzić zbyt wielu rzeczy, a jednocześnie bardzo lubię otaczać się ładnymi przedmiotami, więc staram się to gdzieś wyważyć. W tak małej przestrzeni, w której aktualnie żyję, nie wyobrażam sobie być zagracona, bo bym zwariowała. Przez to, że w dużej części pracuję w domu, ważne jest dla mnie, aby przestrzeń była czysta i z oddechem, porządek ułatwia mi skupienie.
Skoro dzielisz przestrzeń mieszkalną z biurową, jak udaje się Tobie rozgraniczyć te dwie strefy? Jak wygląda Twój rytm dnia?
Rozgraniczenie życia domowego i pracy jest bardzo trudne, jeśli w ogóle możliwe. I myślę, że jest to problem każdego, kto pracuje w domu. Dlatego przestrzeń, w której spędzam tyle czasu, jest dla mnie tak ważna i poświęcam jej dosyć dużo uwagi. Nie mam uporządkowanego rytmu dnia, ponieważ każda doba wygląda u mnie zupełnie inaczej. Są okresy, kiedy siedzę przy biurku i projektuję, i wtedy moje życie jest bardziej uporządkowane. Ale po nich następuje czas realizacji i wtedy jest to bardzo intensywny okres, pełen spotkań i wizyt na budowie. Nie ma mowy o unormowanym dniu i rozgraniczeniu godzin pracy od domowego życia, bo wszystko miesza się ze sobą i kończy późnymi wieczorami.
Jak odrywasz się od wszystkich bodźców, aby skupić się na pracy i projektowaniu?
Bardzo pomaga mi muzyka, przy której zawsze pracuję. Jak tylko siadam do biurka, myślę, na co mam dziś ochotę i co będzie ze mną dobrze współgrać. Włączenie muzyki to taki moment przejścia i sygnał, że zaczynam pracę. To taki mój rytuał, który bardzo na mnie działa.
Podzielisz się z nami listą ulubionych artystów i nowych muzycznych odkryć?
Moich ulubieńców jest tylu, że nie sposób się nimi wszystkimi podzielić, dlatego wymieniam pierwszych artystów, którzy przychodzą mi do głowy, kolejność jest zupełnie przypadkowa :
Helado Negro, przy jego ostatnim albumie „This is how you smile” zaczęło się 90% moich poranków w tym roku. To rodzaj takiego miłego plumkania, które od razu wprawia mnie w dobry nastrój, podobnie jak ukochany Toro y Moi, Khruangbin czy Devendra Banhart.
Hania Raniszewska, solo, z genialnym albumem „Esja”, którego cały czas nie nasłuchałam się wystarczająco i w duecie „Tęskno” z Joanną Longić. Zjawiskowe dziewczyny.
Krzysztof Komeda – od zawsze i na zawsze, klasyk klasyków. Słucham bardzo dużo jazzu, ale to kolejny muzyczny ocean, więc nawet z nim nie zaczynam. Albo dodam przynajmniej Esbjorn Svensson Trio i ukochany album „From Gagarin’s Point of View” i Trio Marcina Wasilewskiego z albumem „Spark of Live”.
HVOB – to w ramach moich muzycznych odkryć. Poznałam ten duet na tegorocznym festiwalu Melt, na którym zresztą było wiele elektronicznych perełek takich jak Leon Vynehall czy David August, których często u mnie słychać.
Radiohead – to pierwszy zespół, którym zafascynowałam się świadomie, pewnie jakoś na początku gimnazjum, do dzisiaj jest w moim top of the top. W podobnym czasie pojawił się w moim życiu Efterklang, kompletnie inna historia muzyczna, ale są mi równie bliscy. Jesienią przyjeżdżają do Warszawy z nowym materiałem, nie mogę się doczekać!
Wróćmy do pracy. Jak w twoim życiu pojawiła się architektura?
Bardzo spontanicznie. To, że będę robiła w życiu coś kreatywnego wiedziałam od dziecka. Pochodzę z artystycznego domu, więc moje zamiłowanie do tego, aby coś tworzyć było rozwijane od najmłodszych lat. Już kiedy byłam mała, uwielbiałam budować małe modele, robić coś z niczego, ciekawiło mnie to bardziej od zwykłego rysowania i malowania. W liceum myślałam o projektowaniu form przemysłowych i bardzo chciałam studiować wzornictwo. Dopiero na pół roku przed egzaminami wstępnymi na ASP, z dnia na dzień stwierdziłam, że jednak architektura to jest właściwa dla mnie droga. Jakiś instynkt się wtedy we mnie obudził, bo czuję, że dziś robię coś, co bardzo lubię. Ukończyłam architekturę i urbanistykę, jednak ta mniejsza skala przyciągnęła mnie do siebie z powrotem i w tym momencie zajmuję się przede wszystkim projektowaniem wnętrz i obiektów, które się w nich znajdują. W tym czuję się bardzo dobrze, ale nie twierdzę, że przy tym pozostanę na zawsze.
Opowiedz coś więcej o swojej rodzinie.
Moi rodzice są konserwatorami zabytków. Mają ten ciekawy zawód, który znajduje się w punkcie zderzenia świata kreatywnego, artystycznego ze światem rzemieślniczym i odtwórczym. Oboje są po Akademii Sztuk Pięknych. Wiadomo, będąc dzieckiem nie zwraca się na to uwagi, ale dziś, z perspektywy dojrzałej osoby, widzę, że całe moje dziecięce życie krążyło wokół sztuki. Wszystkie moje wyjazdy z rodzicami na wakacje to było zwiedzanie galerii, chodzenie po muzeach czy oglądanie architektury. Dziecka może to aż tak super nie interesuje, ale jednak od najmłodszych lat rozwija u niego wrażliwość i wyczucie estetyki. Dlatego za to ciąganie po muzeach jestem im bardzo wdzięczna.
Masz bliską sobie filozofię, którą kierujesz się w projektowaniu?
Ufam własnemu instynktowi, co jest bardzo trudne. Zazwyczaj moje projektowanie wygląda jak malowanie obrazu – stwierdzam, że coś mi się podoba, coś chcę zrobić w takim kształcie, w takim kolorze, tu coś umieścić, a coś rozwiązać w ten sposób i mam świadomość tego, że to mogłoby być rozwiązane na milion innych sposobów. Jest wiele trudnych momentów, kiedy nikt mi nie powie, że coś jest dobre, a coś nie. To ja jestem tą osobą, która musi być pewna swoich wyborów i potem umieć przekonać do nich swoich inwestorów. Także to jest kwestia słuchania siebie i dużego zaufania do własnych pomysłów.
Zależy mi na tym, żeby projektowane przeze mnie wnętrza i obiekty były możliwie ponadczasowe. A wiąże się to w dużej mierze z materiałami – staram się korzystać z takich, które przetrwają próbę czasu nie tylko pod względem estetycznym, ale przede wszystkim nie zużyją się po kilku latach. Obecna walka o stan środowiska i zatrzymanie zmian klimatycznych są dla mnie wyjątkowo ważnym tematem, dlatego staram się go również przenieść na moje pole zawodowe. A wracając do projektów, to poza materiałami, drugą najważniejszą rzeczą jest dla mnie światło. Uwielbiam kiedy słońce zalewa wnętrza, zmieniając ich kolor lub tworząc różnego rodzaju cienie. Światło to coś, co pozwala stworzyć klimat dopasowany do chwilowych potrzeb, dlatego zawsze przekonuję do tego, żeby było go jak najwięcej. Poza tym lampy to chyba mój ulubiony element wszystkich wnętrz.
Poza projektowaniem wnętrz, od pewnego czasu tworzysz zjawiskowe tkane obrazy. Jak ten pomysł przyszedł do Ciebie?
Od dawna myślałam o tym, żeby robić coś z tkaninami. Trudno mi wyjaśnić dlaczego. To było jak z architekturą, pragnienie tworzenia przyszło do mnie pewnego dnia i tak ze mną zostało. Na początku myślałam, że pójdzie to po linii produktowej, czyli że będę projektować wzory na tkaniny. Ale za każdym razem, kiedy robiłam podejścia do tego tematu, kończyłam na czymś co mniej lub bardziej przypominało projekty marki Marimekko, dlatego odstawiłam ten pomysł na jakiś czas. Równolegle skończyłam studia i zaczęłam pracować w swoim zawodzie. Jest to praca głównie przy komputerze i nie da się ukryć, mocno stresująca. Zaczęłam odczuwać potrzebę robienia czegoś manualnego, aby mieć odskocznię od ekranu i możliwość uwolnienia głowy. Zastanawiałam się, co to może być. I znowu w moim życiu najpierw pojawiła się potrzeba, a po niej przyszedł pomysł. Zanim pokazałam światu mój pierwszy tkany obraz, minęło dobrych kilka miesięcy. Przez ten czas uczyłam się tkania, szukałam odpowiednich materiałów, myślałam do czego wykorzystać tę technikę. Moje obrazy tkane są metodą, która służy do produkowania dywanów, z tą różnicą, że ja pokazuję to, co się dzieje od spodniej strony takiego dywanu. Przy moich początkowych próbach odkryłam, że to właśnie ta płaska, spodnia strona, a nie ta „dywanowa”, jest dla mnie ciekawsza, bardziej intrygująca i widać na niej lepiej rysunek projektowanych przeze mnie form.
A jak wygląda sam proces powstawania obrazu?
Najpierw powstaje projekt. Rysuję kształty, jeden za drugim, aż wreszcie stwierdzę, że dana kompozycja mi odpowiada. Szkice wykonuję w małych formach, potem przenoszę je na kanwę i zaczynam tkać. Jest to dla mnie super forma relaksu po dniu pracy. Proces powstawania obrazu jest bardzo kojący i uspokaja. I mam chwilę, aby pomyśleć o rzeczach, o których nie miałam czasu myśleć podczas dnia.
Twoje obrazy kojarzą mi się z architekturą modernizmu.
Na pewno nie jest to przypadek, ponieważ modernizm, zwłaszcza rzeźbiarze modernistyczni, jak Barbara Hepworth czy Jean Arp, to twórcy, którzy mocno mnie inspirują. Formy, które tworzyli są z jednej strony bardzo minimalistyczne, a z drugiej mają miękkie, organiczne kształty. Można w nich znaleźć odniesienia do natury, która jest mi wyjątkowo bliska. Jest to estetyka dla mnie bardzo naturalna i na pewno gdzieś to podświadomie do mojej twórczości przemycam. Myślę, że wszystko co tworzymy, w jakimś stopniu jest syntezą obrazów i rzeczy, które nam się podobają, czy tego chcemy czy nie. W dzisiejszym świecie jesteśmy bombardowani ogromną ilością obrazów, od których nie sposób się uwolnić. Ważne po prostu żeby w tym wszystkim odnaleźć swój własny język.
Miewasz momenty natchnienia, kiedy pod wpływem czegoś masz ochotę tworzyć?
Tak, oczywiście. One zazwyczaj przychodzą bardzo znienacka. Mam też takie chwile, które może nie inspirują mnie dosłownie, ale bardzo często, kiedy jestem na koncercie lub wystawie napełnia mnie ochota żeby samej siadać do pracy i natychmiast coś robić. Obserwowanie innych artystów, niekoniecznie architektów, jest dla mnie bardzo inspirujące. Powiedziałabym nawet, że im dalej ode mnie, od architektury, tym lepiej. Bo bardziej chodzi o to, jak ludzie tworzą i co robią, a nie o przeniesienie czegoś, co robi ktoś inny, do mojej własnej twórczości.
Zarówno w projektowaniu wnętrz i tworzeniu obrazów odnalazłaś swoją wyrazistą, indywidualną ścieżkę.
To wyszło podświadomie i nie było przez mnie zamierzone. Tak jak mówiłam wcześniej, to jest kwestia ciągłego ufania sobie.
Agnieszka Owsiany –od wielu lat związana z Poznaniem; prowadzi tutaj swoją pracownię projektową, w której skupia się przede wszystkim na wnętrzach i obiektach. Oprócz projektowania architektury, tworzy również tkane obrazy, w których łączy tradycyjną technikę wyrabiania dywanów z autorskimi formami nawiązującymi do modernistycznego wzornictwa.
www.agnieszkaowskiany.com
instagram.com/agnieszkaowsianystudio
instagram.com/agnieszkaowsiany
facebook.com/AgnieszkaOwsianyStudio