Close
Agata Piechocka

Agata Piechocka

Od pewnego czasu, poznański Łazarz daje nam wiele powodów do pełnych zachwytów westchnień i powrotów w ten fyrtel miasta. Nowe, klimatyczne miejsca, które tu powstają, sprawiają, że dzielnica otwiera się na wszystkich i daje pretekst do częstszych spacerów i odkrywania jej uroków. Ostatnio, poza kawiarniami, przyciągnęły nas tu również spotkania z super ciekawymi kobietami. Jedną z nich jest Agata, twórczyni marki ubrań miszkomaszko. Z Agatą umawiamy się na śniadanie. Przy świeżym pieczywie i kawie, rozmawiamy o jej największej pasji jaką jest projektowanie tkanin i ubrań. Cudowne są takie historie, kiedy w dzieciństwie mocno się czegoś zapragnie i potem podążą, z sukcesem, za tym marzeniem! Agata od dziecka interesowała się moda i malarstwem. Chciała, aby jej sztuka trafiała do ludzi i na ulicę. Dzięki ubraniom miszkomaszko tak właśnie jest! Podczas naszego spotkania zaglądamy do centrum dowodzenia marki. Rozmawiamy między innymi o początkach miszkomaszko, o pracy z siostrą i o domu rodzinnym.

***

tekst: Magda Bałkowska
zdjęcia: Maja Musznicka / shine studio

***

Agato, czym dla Ciebie jest dom?

Dom to miejsce gdzie mogę być sobą. Lubię wić swoje gniazdo i tworzyć domową atmosferę. Kocham te wszystkie codzienne domowe rytuały – wspólne śniadania, oglądanie filmów wieczorem na kanapie. Lubię też sprzątać mój dom, bo tym wyrażam to, że go porostu lubię.

Przy tworzeniu miszkomaszko pomaga Tobie siostra. Jak Ci się pracuje w gronie najbliższych?

Bardzo dobrze. Dla mnie praca z moją siostrą, Zosią, to jak praca ze swoim klonem. Świetnie się rozumiemy i uzupełniamy nawzajem. Obydwie jesteśmy bardzo pracowite. Zosia w miszkomaszko zaczynała od parzenia kawy. Dziś wspólnie ze mną tworzy plany działania firmy i pracuje nad kolekcjami. Ja odpowiadam za projekty, Zosię natomiast nie stresują cyfry i tabelki w Excelu. Oczywiście, to na mnie, jako właścicielce miszkomaszko, spoczywają wszystkie kluczowe decyzje, ale to Zosia jest super mistrzem w organizacji wszystkiego dookoła. Jednym słowem, wspólnie tworzymy naprawdę super team!

Co jest Twoją największą inspiracją do tworzenia nowych kolekcji ubrań?

Podróże. Wystarczy dla mnie wyjazd do Warszawy czy Berlina, moment obcowania z nowymi rzeczami, budynkami, roślinami, aby zobaczyć inne, świeże połączenia kolorów. Dużo też chodzę do kina i na wystawy. Uwielbiam obserwować ludzi na ulicy i zwracać uwagę jak się ubierają. Zawsze powtarzam, że mózg projektanta jest jak gąbka, która chłonie wszystko co widzi i czuje. Nie da się tego wyłączyć. Kiedy szukam kolorów tkanin do nowej kolekcji, to potrafię znaleźć je dosłownie wszędzie. Idealny odcień różowego znalazłam kiedyś w piersiach z kurczaka!
Jedynym wejście w inny świat, który odrywa mnie od tworzenia sztuki i wszystkich impulsów płynących z zewnątrz, jest joga i pływanie w basenie. Tylko to sprawia, że odpoczywam od zauważania czegokolwiek.

Urodziłaś się w artystycznej rodzinie.

Tak. Moje dzieciństwo pełne było książek i albumów o sztuce. Rodzice są z zawodu architektami, więc w domu mówiło się o sztuce na okrągło. Pamiętam, że w pokoju taty była szuflada pełna farb i kredek, którymi mogłam rysować, kiedy miałam na to ochotę. Jak tylko na poważnie zainteresowałam się malarstwem, moi rodzice bardzo pomagali mi w realizacji tej pasji. Uczyli mnie rysunku, wysyłali na plenery malarskie organizowane przez ASP. Także dzięki rodzicom zakochałam się w sztuce.

A w modzie?

Dzięki mojej babci, która z nami mieszkała. Jej szafa pełna była barwnych sukienek i korali. Znaleźć w niej można było nawet złote buty. To stąd chyba moja miłość do wzorów i pragnienie zostania projektantką mody. Kiedy byłam w liceum, przeczytałam w magazynie Elle, artykuł o szkole mody w Antwerpii, która z racji panującego tam rygoru, nazywa jest „klasztorem mody”. Na sto osób, które w danym roku zaczynają tam naukę, tylko nieliczni ją kończą. Pomyślałam wtedy, że to brzmi wspaniale i chcę się tam znaleźć. Bo czy może być coś piękniejszego, niż ciągłe rysowanie i nauka tylko o modzie? I tak w Belgii spędziłam 6 lat. Najpierw studiując modę, a potem malarstwo.

Zanim wróciłaś do Poznania, zahaczyłaś jeszcze o Szwecję i pracę dla odzieżowego giganta.

Znajomy, który tam pracował, powiedział, że jest tam super, i że powinnam wysłać do nich swoje portfolio. Tak też zrobiłam. Szwedzka marka odzieżowa okazała się rzeczywiście cudownym miejscem do pracy i świetnie zorganizowaną firmą. Tam nauczyłam się tego, że jak robimy coś razem, to jest to praca zespołowa i że wszyscy pracujemy wspólnie na efekt końcowy. Wyniosłam też ze Szwecji to, że każdy szczegół w tworzeniu ubrań i samej firmy jest ważny, bo to one decydują o tym, jak będzie wyglądać całość. W Szwecji pracowałam cztery lata. I gdyby nie silna chęć podążania za czymś nowych, czymś bardziej odkrywczym, możliwe, że zostałbym tam na dłużej.

Wracałaś do Polski z myślą, aby założyć własną firmę?

Trochę tak. Zawsze marzyłam o tworzeniu pod swoją marką. Już na studiach, miałam taką wizję, że chcę tworzyć coś pięknego i dobrze zaprojektowanego, ale to nie ma być ani moda haute couture, ani obrazy, które zawisną w galeriach. Miałam pragnienie wyjść z moją sztuką na ulice, aby ona żyła wśród zwykłych ludzi.

I tak powstało miszkomaszko. Opowiedz o początkach marki.

Zaczęło się od wzorów i nadruków na ubrania. Nie miałam pojęcia czy to co tworzę spodoba się innym, więc nie mogłam ryzykować i zamawiać od razu tysiąca metrów tkaniny z moimi wzorami. Musiałam nauczyć się sama przenosić wymyślone przeze mnie nadruki na materiały. Nauczyłam się więc sitodruku i pierwsze moje pomysły przenosiłam na tkaniny tą metodą. Drukowałam dziesięć, dwadzieścia metrów materiału i szyłam z nich ubrania. Na początku były to tylko rzeczy dla dzieci, ale szybko okazało się, że również mamy moich małych klientów, chcą mieć ubrania w takie wzory i kolory również dla siebie. I właśnie te wygodne sukienki dla kobiet stały się największym hitem miszkomaszko.

strona www:
miszkomaszko

Projektując tkaniny i ubrania przelewasz na nie swoje emocje. Jestem ciekawa czy kobiety, które kupują sukienki miszkomaszko, dzielą się z Tobą swoimi wrażeniami z ich noszenia?

Oh, tak! Mamy bardzo fajne klientki, które piszą do nas przemiłe wiadomości. Piszą, że nigdy nie miały sukienki i dzięki nam pierwszy raz w życiu kupiły ją sobie. Piszą, że jak idą gdzieś ubrane w nasz projekt, to dostają mnóstwo komplementów, że czują się bardzo kobieco. Są też wiadomości, w których dziewczyny piszą nam, że nasze sukienki potrafią odzwierciedlać kobiecą siłę i że wnoszą tym radość w ich życie.

Podczas waszych sesji zdjęciowych ta kobieca energia jest szczególnie widoczna.

Wyszło to bardzo naturalnie, że w sesjach zdjęciowych naszych ubrań bierze udział wiele różnych kobiet. Atmosfera podczas zdjęć jest bardzo fajna, powiedziałabym, że nawet wzruszająca. Co kolekcję zapraszamy inne dziewczyny z sąsiedztwa. Wiele razy dobiegły mnie głosy zdziwienia, że dlaczego nie angażuję do sesji profesjonalnych modelek. Że pokazując moje ubrania na zwykłych kobietach, szkodzę tylko swojej marce. Ale, przepraszam, kto zadecydował, że tylko na wysokich i chudych modelkach ubrania wyglądają ładnie? Agencje reklamowe i branża filmowa kreuje taki właśnie wizerunek kobiety. I to jest moim zdaniem chore. Ja nie chcę przyłożyć ręki do tego, aby kobiety ciągle porównywały się do Kate Moss czy Gisele Bundchen. Chcę pokazać dziewczynom, że mogą też widzieć w sobie piękno, niezależnie od tego ile ważą i mają centymetrów wzrostu. Może nie zmienię tym całego świata, ale dla tych kilku małych światów bliskich mi kobiet, myślę, że warto.

Close