Close
Ada Wilga

Ada Wilga

Ada Wilga, a pełniej Adrianna Wilgatek-Szala, która swoim uśmiechem i energią mogłaby zasilić pół Trójmiasta, z którego pochodzi. Cudownie, że możemy opowiedzieć Wam o jej pasji i miłości do liter i kwiatów. Ada jest twórczynią pierwszej w Polsce pracowni florystyczno – kaligraficznej, którą prowadzi w swoim domu, w Gdańsku! Fantastycznie, prawda? W codziennych zmaganiach z logistyką i ogarnianiem biznesowego świata, pomaga jej mąż Łukasz, który jest „mistrzem tetrisa” i trzymania czasu. Swojej kwiatowej twórczości nasza bohaterka uczyła się od Łukasza i Radka z Kwiaty&Miut. Dominuje zatem u Ady natura, ekologiczne podejście do fachu oraz nieszablonowość. Spod jej ręki wychodzą nie tylko piękne bukiety, ale też wyjątkowa kaligrafia, a ostatnio seria zabawnych plakatów, którą koniecznie sprawdźcie!

Z nieocenioną pomocą Klaudii Osiak i jej wyjątkowych zdjęć, zaglądamy do świata Ady i jej rodziny. Jest kolor, jest zachowany duch kamienicy. Jest też fascynująca historia. O szukaniu spełnienia w pracy, dążeniu do realizacji upragnionych marzeń. Nasza bohaterka wraca też do bajkowego dzieciństwa i czasu spędzonego u dziadków. Zajrzyjcie z nami do domu Ady, dziewczyny „z sercem na papierze i kwiatami w dłoni”.

***
wywiad & tekst: Magda Bałkowska
zdjęcia: Klaudia Osiak
***

Jak zaczęła się Twoja przygoda z florystyką?

Dość zabawnie. Stworzyłam małą część dekoracji na ślub mojej siostry. Dziś patrzę na te drobnostki z niemałym przerażeniem, ponieważ przy ich tworzeniu, złamałam chyba wszystkie zasady florystyki. Ale poczułam wtedy, że praca z kwiatami daje mi dużą satysfakcję. A moja mama od razu podchwyciła temat i poleciła mi w tym kierunku szkołę policealną. To, czego się tam uczyłam odbiegało nieco od tego, co robią kwiaciarnie, które mnie mocno inspirowały, ale spotkałam tam cudowną panią Elę – połączenie najlepszej babci na świecie i najukochańszej pani kwiaciarki. Ona w mig zauważyła, że chcę robić coś innego, coś nieszablonowego i zaczęła mnie pchać wszędzie, gdzie mogła. I tak wypchnęła mnie  na targi do Poznania, gdzie poznałam Radka i Łukasza z Kwiaty&Miut

Spotykasz w Poznaniu Kwiaty&Miut i co dalej?

Te spotkanie dodało mi wiatru w żagle. Byłam i jestem typem człowieka, który zadaje mnóstwo pytań, więc moje pierwsze spotkanie z chłopakami zaczęłam od razu pytania: „Co muszę zrobić, aby tworzyć takie kwiaty jak Wy?” Od razu zapisałam się na najbliższy kurs z bukieciarstwa, a później poszło już lawinowo – jeździłam regularnie do Poznania.  Dzięki wsparciu mojego męża i dziadków, którzy opiekowali się małą w tym czasie, mogłam uczyć się tego na czym mi zależało. Dostałam też stypendium ze szkoły Kwiaty&Miut, dzięki któremu wzięłam udział w dwudniowym szkoleniu ślubnym Master Class. Później zaczęłam z nimi współpracować – prowadzić warsztaty kaligraficzne w Miut Casa czy na farmie. Dopełniam też ich szkolenia, które wymagają pięknego pisania. Od tego czasu bardzo się zżyliśmy i  cieszę się, że mogę ich nazwać swoimi przyjaciółmi. 

Zawsze wyobrażałaś sobie siebie w kreatywnym zawodzie?

Bynajmniej. Pomimo tego, że od dziecka lubiłam wycinać, kolorować, rysować. Kiedy kończyłam zajęcia w szkole, to zaraz po lekcjach biegłam do domu osiedlowego dla dzieci i młodzieży „Sezamek”, gdzie było mnóstwo zajęć dodatkowych. Plastyka, tańce, muzyka. Wiecznie tam przesiadywałam i wyżywałam się plastycznie. Ale w ogóle nie myślałam, że mogę to robić zawodowo, ponieważ nikt mi tego nie powiedział, a ja nigdy nie pytałam, czy w dorosłym życiu można robić to, co się lubi. Otoczenie, w którym żyłam, nigdy nie było zadowolone ze swojej pracy. Pracowało, bo trzeba było pracować. Nie miałam w rodzinie nikogo, kto kochałby swoją pracę. Więc bardzo długo nie zdawałam sobie sprawy, że można robić zawodowo to co się lubi.

Po drodze miałaś mnóstwo pomysłów na siebie.

Ciągnęło mnie do dziennikarstwa, ale za namową mojej mamy poszłam na filologię romańską. Zrezygnowałam po 2 miesiącach, kiedy na zajęciach zaczęliśmy rozkładać zdania na czynniki pierwsze. Stwierdziłam, że to nie dla mnie. W tym samym czasie obracałam się wśród znajomych, którzy studiowali na Wydziale Ekonomicznym w Sopocie, więc pod ich wpływem poszłam na ekonomię – ja, osoba która nie widzi w głowie liczb. O ile na pierwszym semestrze było jeszcze ok, to jak zaczęła się mikroekonomia, wiedziałam, że już po mnie. Potem była psychoseksuologia, gdzie po zajęciach z pacjentami zrozumiałam, że to zawód w którym się jednak nie odnajdę. Za mocno to przeżywałam i wiedziałam, że nie będę wstanie po pracy wracać do domu z czystą głową. Po tych wszystkich doświadczeniach postanowiłam, że pójdę na Akademię Sztuk Pięknych, gdzie tak naprawdę chciałam studiować od zawsze. Miałam miesiąc na przygotowanie teczki. Dostałam się. I tak jak szybko się tam znalazłam, tak szybko stamtąd wyleciałam, bo zaszłam w ciążę.

Ta droga pełna zmian i prób była dla Ciebie jakąś nauką?

Zawsze myślałam o sobie, że jestem niezdecydowana. Że łapię się wszystkiego, nie wiem czego  dokładnie chcę. Z tego toku myślenia wyprowadziła mnie moja znajoma, która powiedziała mi, że jak dla niej jestem bardzo zdecydowana, ponieważ potrafiłam zrezygnować z czegoś, co mi się nie podobało i szybko pojęłam czego nie chcę robić. Ale to była długa droga. Kilka kierunków i uczelni. Przez ten okres poszukiwań miałam różne pomysły na siebie i nigdy nie myślałam, że to, co robiłam za dzieciaka i co sprawiało mi ogromną radość – czyli praca manualna i bardzo kreatywna, może być moim źródłem utrzymania. Teraz wiem, że w chwili zagubienia każdy powinien się na moment zatrzymać i zastanowić, co go cieszyło za dzieciaka. I spróbować to przekuć na pracę.

Wiemy jak zaczęła się Twoja przygoda z florystyką, a jak pojawiła się w Twoim życiu kaligrafia?

Piórem zaczęłam pisać, jak urodziła się moja córka. Mała szła spać o 20. Wtedy ja 'pyk’ lampka, biurko, dobra herbatka i nauka pisania. I tak codziennie po 5, 6 godzin do późna w nocy. Jak przyszła wprawa, poczułam, że chcę robić warsztaty i uczyć innych kaligrafii. Wiele się nauczyłam prowadząc te zajęcia. Nieustannie ewoluowały moje materiały, na których uczyłam, program warsztatów, który nigdy nie jest taki sam. Za każdym razem staram się zmienić chociaż drobnostkę i dodać coś nowego.

Jak wyglądają Twoje plany warsztatowe na ten rok? Gdzie możemy szukać informacji?

Współpracuję z Hotelami Puro w całej Polsce i to tam można wziąć udział w moich kursach. Jestem też z moimi warsztatami co jakiś czas na farmie Kwiaty&Miut. Oprócz tego biorę udział w eventach firmowych, gdzie personalizuję produkty – tutaj działam grawerem albo ręcznie wypisuję innymi narzędziami.  Wszystkie informacje odnośnie terminów można znaleźć na moim instagramie albo na stronie internetowej.

Co Cię inspiruje do działania?

Moja rodzina. Nasza córa jest cholernie kreatywna, a jej wyobraźnia jest zrobiona z tęczowej plasteliny ze sporą ilością brokatu. Do tego dzieci mają w sobie mnóstwo prostych rozwiązań i nie mają za grosz nienawiści do innych. Z kolei mój mąż rozśmiesza mnie do łez i rozumie bez słów. Zanim wypuszczę jakiś produkt, pokazuję Łukaszowi i czekam na pierwszą ocenę. A poza moimi domownikami to inspirują mnie inni Ludzie. Uwielbiam otaczać się osobami podobnymi do mnie, ale które cechują się talentami, które chciałabym mieć. Mocno mnie inspirują spotkania z takimi ludźmi i motywują do działania. Z wiekiem ograniczyłam ilość bliskich mi osób i stawiam na jakość relacji a nie ich ilość, i te właśnie relacje dają mi największego kopa. Lubię oglądać albumy, chodzić na wystawy i podróżować.

Wpadajcie na kanały Ady, aby być na bieżąco z jej warsztatami i projektami. I czerpać masę inspiracji.
@adawilga & adawilga.pl

Porozmawiajmy o Twoim domu. Kto tutaj mieszka?

Trzech muszkieterów! Żyjemy tutaj we trójkę – nasza córa, mój mąż i ja. Te mieszkanie jest dość nietypowe bo ma wagonowy układ, ale jego okna wynagradzają zimno starej kamienicy. Nic nie stoi na swoim miejscu dłużej niż dwa tygodnie, bo uwielbiam przestawiać meble. Nie zliczę ile kolorów mieliśmy już na ścianach. Jedyną stałą rzeczą są wiecznie porozrzucane kredki i wycinanki w pokoju małej. 

Opowiedz nam historię związaną z wynajęciem tego mieszkania.

Historia z tym mieszkaniem jest taka, że znalazłam je na stronie typu „Ogłoszenia Trójmiasto”. Zobaczyłam to mieszkanie i czułam że to jest miejsce, którego szukamy. Zadzwoniłam do właściciela i dostałam informację, że pierwsze oglądanie ma jutro o 6 rano. Więc ja umówiłam się na 5 rano, bo bardzo chciałam mieć to mieszkanie. Przyjechaliśmy wcześnie rano, pamiętam to był wrzesień. Nigdy nie było takiego słońca, jak w tamten dzień. Przez okna z witrażami na klatce schodowej wpadało światło, które zaczarowało to miejsce i nas. Nie mam pojęcia o co chodziło, ale nigdy się to już więcej nie powtórzyło. Właściciel oddawał mieszkanie po swojej babci, pełne przyrządów do pomocy przy osobie starszej. We wnętrzu panował totalny sajgon. Łukasz tak spojrzał na mnie przerażony, a ja mu mówię, że będzie piękne. Wprowadziliśmy się tu 5 lat temu. Od tego czasu zmieniło się tu bardzo dużo. Kochamy to mieszkanie i okolicę.

Znasz historię tego miejsca?

Kamienica należała kiedyś do kupca niemieckiego. Wszystkie pomieszczenia na dole były wyposażone w kuchnię, a pomieszczenia na górze w łazienkę. Po wojnie zostało to przywłaszczone przez państwo i budynek trzeba było przystosować dla wielu rodzin. Do tej kamienicy należy ogród i jest to ostatni tarasowy ogród w Gdańsku. Do każdego mieszkania przypisany jest jeden taras w ogrodzie. Na końcu ogrodu mamy tajemniczą furtkę prowadzącą nas do lasu. Latem robię tu warsztaty z plecenia wianków. To, że jestem wrażliwa na takie rzeczy, to wiedziałam. Łukasz nabył tą wrażliwość z czasem. Nie każdy lubi stare kamienice ze skrzypiącą podłogą, niektórzy wolą nowe budownictwo. Ale ostatnio nasza córka nas zadziwiła. Schodziła tak radośnie po schodach, usiadła na stopniu, spojrzała w górę i powiedziała: „Ja tak kocham to mieszkanie, ja tak kocham ten nasz domek. Takie piękne schody, nikt nie ma takich pięknych schodów.” Miejsce jest niesamowite. Jeśli kiedyś przyjdzie nam się stąd wyprowadzić, to będę płakać. Włożyliśmy w to mieszkanie mnóstwo serca.

Twoje mieszkanie, pełni też rolę Twojej pracowni. Opowiedz zatem jak wygląda Twój roboczy dzień w domu?

Chciałabym, aby zaczynał się od godziny jogi na rozruch, ale tak nie jest. 😉 Praca w domu jest dość uciążliwa, bo nie ma tego rozgraniczenia, kiedy dokładnie siada się do biurka, a kiedy wstawia pranie. Ale staram się ogarnąć wszystkie ważne sprawy do czasu powrotu mojej rodzinki do domu. Jestem też nocnym markiem i zdecydowanie lepiej pracuje mi się gdy wszyscy śpią, więc albo wstaje przed słońcem, robię sobie kawę i działam, albo siedzę do 3 w nocy.

W Gdańsku mieszkasz od urodzenia.

Moi dziadkowie od strony mamy się tu poznali. Przyjechali tutaj z Podlasia do pracy. Dziadek był stoczniowcem, a babcia pracowała w zakładzie kominiarskim. Poznali się na prywatce i pokochali. Wybudowali dom przy samej plaży w Brzeźnie. I tam się z nimi wychowywałam. Dziadkowie kochali ogród, mieliśmy zawsze pełno owoców obok domu, a na działce obok lotniska pozostałe uprawy. Było tam wszystko! Ziemniaki, marchew buraki! I te wspomnienia, gdy jako dzieciak biegam z moją siostrą całe brudne od aronii i podrapane od krzaków, między fiatem 126p a sadzonkami z kwiatami. To najlepsze co mam.

Jak się spędza dzieciństwo mając codziennie dostęp do morza?

Cudownie! Pamiętam, że każdy wolny moment spędzałam na plaży. Mnóstwo gorących wieczorów. Noce spadających gwiazd, pokazy statków. Chwile wesołe, momenty zwątpienia. Samej lub ze znajomymi. Zawsze brałam koc i szłam na plażę. Do teraz mi to pozostało, że jak muszę o czym pomyśleć, przetrawić coś, poukładać myśli, to idę nad morze. Posiedzę tam dwie godziny i jest mi lepiej.

Ulubione miejsca w Gdańsku?

Klubokawiarnia na starówce Józef K. Uwielbiam też nie/mięsny, czyli miejsce powstałe w dawnym sklepie mięsnym. Piękny Park Oliwski, który dla mnie jest kosmiczny! Plaża w Brzeźnie. Mam wielki sentyment do zejścia na plażę przy tak zwanych budach, ponieważ to wejście było najbliżej mojego rodzinnego domu. Plaża w Jelitkowie przy strumyku. Jeździłam tamtędy z moim dziadkiem po ryby do Sopotu i w tym miejscu mieliśmy zawsze przystanek. Bardzo lubię Wajdeloty i cały dolny Wrzeszcz. Od pewnego czasu zachodzi również fajna zmiana i rewitalizacja w Nowym Porcie. Polecam również Górę Gradową, przy Dworcu Głównym, z której rozpościera się przepiękny widok na Gdańsk. I Bastiony na Żabim Kruku, czyli wzgórza, doliny, rzeczki, stawki. Rokrocznie odbywa  się FETA – Międzynarodowy Festiwal Teatrów Plenerowych i Ulicznych, który gorąco polecam. 

Close