Bardzo lubimy pracę związaną z prowadzeniem naszego bloga, a najbardziej ten moment, kiedy odwiedzamy naszych bohaterów w ich domach. Mamy to szczęście, że możemy pokazywać Wam ciekawych ludzi i ich mieszkania, które inspirują swoimi wnętrzami, a sami bohaterowie sprawiają, że ma się ochotę na upieczenie ciasta, posłuchanie muzyki czy jazdę na rowerze. Zawsze wychodzimy pełne energii z takich spotkań, dlatego mamy nadzieję, że i Wy zaglądając do domów naszych bohaterów, też czujecie to samo.
Z mieszkania Marty, dzisiejszej bohaterki, bardzo ciężko było nam wyjść. Wraz ze swoim partnerem Tobiaszem stworzyli niepowtarzalny klimat i najchętniej spędziłybyśmy z nimi cały dzień! Do dziś czuję smak ciasta, które Marta upiekła na nasze przywitanie. (Było obłędnie pyszne!:)) Opowieścią o sklepie, pamiątkach nagromadzonych w mieszkaniu i meblach towarzyszyła hawajska muzyka, która grana była na ukulele i ze starej płyty winylowej, kupionej na pchlim targu. Mieszkanie Marty jest trochę jak z bajki, a to za sprawą połączonego z nim sklepu DECA, w którym nasza bohaterka sprzedaje najbardziej kolorowe na świecie fotele, materiały tapicerskie i poduchy. Przekraczając próg sklepu, który mieści się na ulicy św. Wojciecha 25 w Poznaniu, wchodzi się do świata tysiąca pięknych wzorów i barw. Kolory przedostają się też do mieszkania, które swoim charakterem nawiązuje do lat 50. i 60. ubiegłego wieku. Marta z wykształcenia jest architektem wnętrz i historykiem sztuki. W jej opowieściach i w samym mieszkaniu, czuć ogromną pasję do mebli, pięknego wzornictwa i starych przedmiotów, których odnawianiem zajmuje się Marta zawodowo.
Pierwszy raz widzę, że ktoś ma w domu na ścianie powieszone śmigło samolotu i to z 1937 roku! Opowiedz jak ono znalazło się w Twoim mieszkaniu?
Mój tata pracował na Wyższej Szkole Morskiej w Szczecinie, gdzie uczył studentów pracy przy maszynach. Pewnego dnia, kiedy skończył zajęcia i szedł przez piwniczne pomieszczenia do wyjścia, spotkał ciecia, który niósł różne dechy do spalenia, w tym to śmigło, które dziś jest u mnie. Mój ojciec znał się na lotnictwie i miał pojęcie, co właśnie idzie do pieca, dlatego też szybko powiedział, że on chętnie pomoże to zanieść do kotłowni i że tamten może iść po kolejne rzeczy. Kiedy cieć się odwrócił, tato wziął śmigło pod pachę i szybko czmychnął z nim do domu. I tak pojawiło się u nas.
Pochodzisz ze Szczecina, jak to się stało, że zostałaś mieszkanką Poznania?
Tak, Szczecin to moje rodzinne miasto, stąd tak wiele akcentów morskich w moim domu, choć do morza w sumie mamy 100 kilometrów. Ale mój tato był marynarzem i żeglarzem, a mój wujek, starszy brat taty, zakładał pierwsze związki żeglarskie w Szczecinie. Także element morski, który jest widoczny w moim mieszkaniu, musi być. A do Poznania przyjechałam studiować historię sztuki. Bardzo polubiłam to miasto i trudno mi byłoby się z nim rozstać. A taka wizja rozstania rysowała się, kiedy kończyłam studia i wiedziałam, że będę musiała wrócić do Szczecina, gdzie wraz z siostrą prowadzę sklep Deca. Pewnego dnia podczas spaceru na Cytadelę, zauważyłam kartkę w witrynie opuszczonego sklepu na ulicy św. Wojciecha, z informacją o sprzedaży mieszkania wraz z lokalem. Z ciekawości zadzwoniłam, choć byłam przekonana, że cena, którą poda właściciel będzie zaporowa. Okazała się jednak w miarę rozsądna. Szybko zorganizowałam wielką rodzinną naradę, na której stwierdziliśmy, że możemy w Poznaniu zrobić filię naszego szczecińskiego sklepu, że taki pomysł ma sens. I tak 3 listopada 2014 miało miejsce otwarcie Decy, na którym było ponad 80 osób.
Wielka szkoda, że otwarcie sklepu Deca nas ominęło!
Naprawdę szkoda. Otwarcie było niesamowite. Zorganizowaliśmy je w bramie kamienicy, która tego dnia tonęła w świetle świec, kwiatach, balonach i ludziach, którzy nas odwiedzili. Z desek po podłodze, które były w mieszkaniu, zrobiliśmy stoły na drewnianych koziołkach, które uginały się od jedzenia i wina. Moja siostra Natalia wraz z Anią i Madzią Sikorą z Warzywniaka gotowały dwa dni na to przyjęcie. Było pysznie i pięknie!
Opowiedz proszę o początkach sklepu Deca
Sklep Deca powstał 20 lat temu w Szczecinie. Założyli go moi rodzice. Przez te lata zbudowali taką markę, która w tym mieście nie ma konkurencji. Jeżeli ktoś myśli o kupnie tkaniny, odnowieniu swoich mebli, czy akcesoriów tapicerskich, to jedzie do nas. Gorzej jest w Poznaniu, ponieważ istnieje tu większa konkurencja- już sama bliskość Swarzędza jest problemem. Na szczęście Deca wyróżnia się niepowtarzalnymi wzorami i kolorami, oraz jakością tkanin, ale przede wszystkim stałyśmy się specjalistami w odnawianiu mebli tapicerowanych, i tym chcemy przyciągać do siebie klientów.
Teraz to ty i twoja siostra Natalia prowadzicie firmę rodziców. Z chęcią podjęłyście się tego zadania?
Nie, początki były trudne. Sklep wyglądał tragicznie. Miejsce, w którym nadal się mieścił tkwiło w latach 90, w których powstał. Ale sklep przynosił dochody, więc postanowiłyśmy zawalczyć. Zamknęłyśmy na tydzień Decę i własnymi siłami zrobiłyśmy remont. Pomarańczowe kafle, które były na podłodze przemalowałyśmy na biały kolor. Czarne wieszaki, na których wiszą bele materiałów, też pomalowałyśmy na biało. Poszukałyśmy z Natalią nowych dostawców tkanin z Anglii, Francji i Stanów Zjednoczonych. Włożyłyśmy bardzo dużo energii w stworzenie nowego wizerunku Decy. Zastanawiałyśmy się, jak wzbogacić naszą ofertę. Na studiach zajmowałam się wzornictwem i architekturą czasów PRL. Postanowiłyśmy wykorzystać moją wiedzę i zacząć sprzedawać odnowione meble z tego okresu. Były to same początki mody na to wzornictwo. Nasze meble tapicerowane od początku wyróżniały się dobrą jakością tkanin, kolorami i bardzo dobrym wykonaniem. Zaczęłyśmy jeździć z nimi na targi typu Wzory, Przetwory i Targi rzeczy ładnych. W ten sposób rozpromowałyśmy naszą markę na całą Polskę.
W twoim domu jest bardzo dużo mebli retro. Również w sklepie sprzedajesz odnawiane meble vintage. Gdzie je wynajdujesz?
Na pchlich targach oraz w internecie. Znam dobrego kolekcjonera na Dolnym Śląsku, który odzywa się do mnie, jak ma coś ciekawego. Wiele osób przynosi do mnie stare krzesła i fotele, które stoją u nich na strychach. Moi znajomi informują mnie też o niechcianych przez kogoś meblach, pozostawianych na ulicach. Krzesła, które stoją przy stole, poza tym czarnym, dostałam na urodziny od mojej siostry i Tobiasza. Te czarne natomiast dostrzegłam w warsztacie ślusarskim na Śródce i tak długo namawiałam pracującego tam pana, aż w końcu mi je podarował.
W każdym ze starych mebli zachowuję naklejkę, która mówi, w którym roku i jaka fabryka wykonywała daną rzecz. Podnosi to też wartość mebla.
Twoi rodzice też mieli takie artystyczne zacięcie?
Mój tata malował i rzeźbił. Jego marzeniem w młodości było studiowanie rzeźby na Akademii Sztuk Pięknych. Niestety nie zdał egzaminu z języka rosyjskiego i się nie dostał. Takie to były czasy.
Moja mama z kolei dużo szyła. Szczególnie pamiętam strój indiański, który mi zrobiła. Wykonała mi nawet buty ze skóry do kompletu, które miały ponaszywane muszelki! Mama miała nieprzeciętny gust. Nasz dom rodzinny zawsze zachwycał gości swoim oryginalnym wystrojem. Moi znajomi ze Szczecina, którzy odwiedzają mnie w Poznaniu, mówią, że moje mieszkanie jest bardzo podobne do domu moich rodziców. Jest w nim dużo drewna i ciepłych kolorów. Bardzo lubię to porównanie. Zresztą podczas urządzania mojego mieszkania czerpała inspiracje ze starych zdjęć rodziców.
DECA Poznań, św. Wojciech 25 lok.1, Poznań, facebook
wywiad i tekst: Magda Bałkowska
foto: Maja Musznicka